niedziela, 10 lutego 2013

KLONE - The Dreamer’s Hideaway



Nazwa zespołu: KLONE

Tytuł płyty: The Dreamer’s Hideaway

Utwory: Rocket Smoke; The Dreamer’s Hideaway; Into The Void; Siren’s Song; Corridors; Rising; Stratum; Walking On Clouds; The Worst Is Over; A Finger Snaps; At The End Of The Bridge

Wykonawcy: Yann Linger – wokal; Guillaume Bernard – gitary; Aldrick Guadagnino - gitary; Jean Etienne Maillard – gitara basowa; Florent Marcadet – instrumenty perkusyjne; Matthieu Metzger – saksofony, keyboardy, sample

Wydawca: Klonosphere
Rok wydania: 2012

W październiku 2012 r. Francuzi z Klone wypuścili nowego longinusa pt „The Dreamer’s Hideaway”. Spoglądając na ich dyskografię, trzeba przyznać, że ładnie sobie w ostatnich latach poczynają. Aktywność wydawnicza wzorcowa. Na dodatek wciąż obywają się bez producenckiej pomocy panów Iana Wilmuta i Keitha Campbella.

W zespole zmienił się gitarzysta rytmiczny. Nowym wioślarzem został Aldrick Guadagnino, który gra również w Step In Fluid. Do składu Klone oficjalnie dołączył też Jean Etienne Maillard – basista dotychczas jedynie wspierający kapelę na koncertach. Te zmiany osobowe nie skierowały jednak zespołu na całkiem nowe obszary muzyczne. Głównym kompozytorem pozostał bowiem Guillaume Bernard.

Klone grają muzykę, która mogłaby sama o sobie powiedzieć „Rooted in the moment. I’m made of steam and smoke” (fragment tekstu piosenki „Walking On Clouds”). Zespół nie skacze sobie lekko po chmurach pierzastych, raczej brnie przez dość gęste cumulusy. W muzyce z albumu „The Dreamer’s Hideaway” riffowy konkret zostaje solidnie okadzony dźwiękowym dymem, który zmniejsza ostrość kontrastów między kolejnymi częściami utworów. We wkładce nie bez powodu napisano, że Guillaume Bernard gra na „atmospherics guitars”. O standardowej lead guitar nie ma wzmianki. Dodatkowe kopcenie to sprawka Matthieu Metzgera, który na klawiszach i saksofonie współtworzy odrealniony klimat.

Nie licząc utworu „Stratum”, który jest ambientowym petit pitu pitu, generalnie mamy do czynienia ze średnio wolnymi albo nieco szybszymi piosenkami, w których Klone nabiera groove metalowej motoryki. W tej drugiej grupie nie znajduję żadnych słabizn. Już pierwszy kawałek pt „Rocket Smoke” to idealny, wysoko kaloryczny otwieracz. Następny nieco szybszy numer to „Rising”. W niektórych fragmentach kojarzyć się może z Godsmack. Zespół dopada w tym kawałku wścieklizna i całemu albumowi wychodzi to na zdrowie. Słowa uznania należą się wokaliście, który przechodzi tu metamorfozę z lekko przygnębionego człeka w furiata. W „The Worst Is Over” jest czad z groovem, którego nie powstydziliby się Disturbed. Do grupy nieco szybszych numerów zalicza się też „A Finger Snaps” z wokalnym udziałem świetnego Duga Pinnicka z kapeli King’s X. Kawałek ten najbliższy jest standardom rockowej piosenki i przez to, na tle pozostałych, łatwiej przyswajalny.

Wśród utworów wolniejszych napięcie spada nieco w „Siren’s Song” i „Corridors”. Oba zawierają udane i ciekawe elementy, ale… mają pecha, bo następują po niesamowitym kawałku zatytułowanym „Into The Void”. Słychać tu nieco wpływów Toola. Jest też wgniatająca desperacka moc dźwiękowa. W piosence tej padają słowa, na które zwrócę szczególną uwagę:

a constant temptation
on the edge of a fall
it’s time to feed your addiction
in your search for the void

Trochę to dekadenckie, ale mam wrażenie, że osoby które odczuwają coś podobnego jak owo kuszenie, będą chłonęły ten album bez przysłowiowej popity. Z pozostałych utworów wyróżnię także numer tytułowy. „The Dreamer’s Hideaway” ma na wejściu mocarny riff ozdobiony zajebistymi pauzami. W drugiej części piosenki jest natomiast solo saksofonu, w którym zespół osiąga poziom nieziemski. Posłuchajcie tego w nocy tak głośno jak możecie a potem… niech się dzieje, co chce.

Na okładce a także wewnątrz książeczki wykorzystano zdjęcia autorstwa Kamila Vojnara (urodził się na terenie dawnej Czechosłowacji, pokrewieństwo ze słynnym Wiesławem Wojnarem wykluczone). Obrazki te świetnie pasują do klimatu muzyki.  A ten klimat jest w przypadku płyty „The Dreamer’s Hideaway” najważniejszy. Nie ma tu tzw. przebojów. Z drugiej strony, mimo swoistej ulotności klonowych dźwięków, nie jest to też jakiś awangardowy odjazd w halucynogenne dżezy. Sami się przekonajcie. Nabierzcie w uszy rakietowego dymu a potem hop do próżni, jeśli myślicie że dobrze wam to zrobi.