Nazwa zespołu: KLONE
Tytuł płyty: The Dreamer’s Hideaway
Utwory: Rocket Smoke; The Dreamer’s Hideaway;
Into The Void; Siren’s Song; Corridors; Rising; Stratum; Walking On Clouds; The
Worst Is Over; A Finger Snaps; At The End Of The Bridge
Wykonawcy: Yann Linger – wokal; Guillaume Bernard
– gitary; Aldrick Guadagnino - gitary; Jean Etienne Maillard – gitara basowa;
Florent Marcadet – instrumenty perkusyjne; Matthieu Metzger – saksofony,
keyboardy, sample
Wydawca: Klonosphere
Rok wydania: 2012
W październiku 2012 r. Francuzi z
Klone wypuścili nowego longinusa pt „The
Dreamer’s Hideaway”. Spoglądając na ich dyskografię, trzeba przyznać, że ładnie
sobie w ostatnich latach poczynają. Aktywność wydawnicza wzorcowa. Na dodatek
wciąż obywają się bez producenckiej pomocy panów Iana Wilmuta i Keitha
Campbella.
W zespole zmienił się gitarzysta
rytmiczny. Nowym wioślarzem został Aldrick Guadagnino, który gra również w Step
In Fluid. Do składu Klone oficjalnie dołączył też Jean Etienne Maillard –
basista dotychczas jedynie wspierający kapelę na koncertach. Te zmiany osobowe
nie skierowały jednak zespołu na całkiem nowe obszary muzyczne. Głównym
kompozytorem pozostał bowiem Guillaume Bernard.
Klone grają muzykę, która mogłaby
sama o sobie powiedzieć „Rooted in the
moment. I’m made of steam and smoke” (fragment tekstu piosenki „Walking On Clouds”). Zespół nie
skacze sobie lekko po chmurach pierzastych, raczej brnie przez dość gęste
cumulusy. W muzyce z albumu „The
Dreamer’s Hideaway” riffowy konkret zostaje solidnie okadzony dźwiękowym dymem,
który zmniejsza ostrość kontrastów między kolejnymi częściami utworów. We
wkładce nie bez powodu napisano, że Guillaume Bernard gra na „atmospherics
guitars”. O standardowej lead guitar nie ma wzmianki. Dodatkowe kopcenie to
sprawka Matthieu Metzgera, który na klawiszach i saksofonie współtworzy
odrealniony klimat.
Nie licząc utworu „Stratum”, który jest ambientowym petit
pitu pitu, generalnie mamy do czynienia ze średnio wolnymi albo nieco szybszymi
piosenkami, w których Klone nabiera groove metalowej motoryki. W tej drugiej
grupie nie znajduję żadnych słabizn. Już pierwszy kawałek pt „Rocket Smoke” to idealny, wysoko kaloryczny
otwieracz. Następny nieco szybszy numer to „Rising”.
W niektórych fragmentach kojarzyć się może z Godsmack. Zespół dopada w tym
kawałku wścieklizna i całemu albumowi wychodzi to na zdrowie. Słowa uznania
należą się wokaliście, który przechodzi tu metamorfozę z lekko przygnębionego
człeka w furiata. W „The Worst Is Over”
jest czad z groovem, którego nie powstydziliby się Disturbed. Do grupy nieco
szybszych numerów zalicza się też „A
Finger Snaps” z wokalnym udziałem świetnego Duga Pinnicka z kapeli King’s
X. Kawałek ten najbliższy jest standardom rockowej piosenki i przez to, na tle
pozostałych, łatwiej przyswajalny.
Wśród utworów wolniejszych
napięcie spada nieco w „Siren’s Song”
i „Corridors”. Oba zawierają udane i
ciekawe elementy, ale… mają pecha, bo następują po niesamowitym kawałku
zatytułowanym „Into The Void”. Słychać
tu nieco wpływów Toola. Jest też wgniatająca desperacka moc dźwiękowa. W
piosence tej padają słowa, na które zwrócę szczególną uwagę:
„a
constant temptation
on the edge of a fall
it’s time to feed your
addiction
in your search for the
void”
Trochę to dekadenckie, ale mam
wrażenie, że osoby które odczuwają coś podobnego jak owo kuszenie, będą
chłonęły ten album bez przysłowiowej popity. Z pozostałych utworów wyróżnię
także numer tytułowy. „The Dreamer’s
Hideaway” ma na wejściu mocarny riff ozdobiony zajebistymi pauzami. W
drugiej części piosenki jest natomiast solo saksofonu, w którym zespół osiąga
poziom nieziemski. Posłuchajcie tego w nocy tak głośno jak możecie a potem…
niech się dzieje, co chce.
Na okładce a także wewnątrz książeczki wykorzystano zdjęcia autorstwa Kamila
Vojnara (urodził się na terenie dawnej Czechosłowacji, pokrewieństwo ze słynnym
Wiesławem Wojnarem wykluczone). Obrazki te świetnie pasują do klimatu muzyki. A ten klimat jest w przypadku płyty „The Dreamer’s Hideaway” najważniejszy. Nie
ma tu tzw. przebojów. Z drugiej strony, mimo swoistej ulotności klonowych
dźwięków, nie jest to też jakiś awangardowy odjazd w halucynogenne dżezy. Sami
się przekonajcie. Nabierzcie w uszy rakietowego dymu a potem hop do próżni,
jeśli myślicie że dobrze wam to zrobi.