Nazwa
zespołu: HELLOWEEN
Tytuł płyty:
Straight Out Of Hell
Utwory: Nabataea;
World Of War; Live Now!; Far From The Stars; Burning Sun; Waiting For The
Thunder; Hold Me In Yours Arms; Wanna Be God; Straight Out Of Hell; Asshole;
Years; Make Fire Catch The Fly; Church Breaks Down; Another Shot Of Life;
Burning Sun (Hammond Version)
Wykonawcy: Andi
Deris – wokal; Markus Grosskopf – gitara basowa; Michael Weikath – gitary;
Sascha Gerstner – gitary; Dani Löble – instrumenty perkusyjne
Wydawca: Sony Music
Rok wydania: 2013
Dla Helloween mam dużo sympatii
od lat. Kiedyś czytałem wywiad z Warrelem Danem (wokalista kapeli Nevermore) w
którym stwierdził on, że w muzyce metalowej nie ma miejsca na uśmiech, radość
itd. Już nie pamiętam czy dziennikarz przeprowadzający wywiad, czy też moja
własna mózgownica wyleciała od razu z kontrprzykładem obalającym tą durną tezę.
Pierwszym kontrprzykładem przychodzącym na myśl był oczywiście Helloween,
którego nowa płyta „Straight Out Of Hell”
niedawno się ukazała.
Ten album sami muzycy zapowiadali
jako jaśniejszy i bardziej optymistyczny niż poprzedni „7 Sinners”. Słowa dotrzymali. Chociaż na „Straight Out Of Hell” muzyka jest mocno zróżnicowana, to radosnej
helloweenowej gonitwy nie brakuje, np. w kawałkach „Far From The Stars” czy „Years”
(bez ściemy, ABBA by się nie powstydziła takiej melodii jak w refrenie tego
numeru). Bardziej mroczne chwile również znajdziemy („Make Fire Catch The Fly” oraz
„Church Breaks Down”). Są utwory
w których dzieje się naprawdę sporo. Najlepszym przykładem będzie pierwszy,
nota bene rewelacyjny, utwór z płyty zatytułowany „Nabataea”. Dla kontrastu „Wanna
Be God” (dedykowany Freddiemu Mercury’emu i nawiązujący formą do hiciora
Królowej „We Will Rock You”) jest
prościutki i mam wrażenie, że sprawdziłby się szczególnie jako pierwszy numer
na bisach podczas koncertów.
Na płycie nie braknie
nabuzowanego metalu (np. superszybki „World
Of War”), ale znalazło się też miejsce na balladę „Hold Me In Yours Arms”. Jest bardziej tradycyjne granie, jak w
piosence tytułowej oraz nowocześniejsze podejście do tematu np. w „Live Now!”. Jest nawet piosenka w
zasadzie rockowa „Waiting For The Thunder”,
której pianinowy temat Deris skomponował ponoć po pijaku. Piosenką, którą nucę
ostatnio codziennie jest „Asshole”. Ciężarowy
na wejściu (Helloween z panterowym pazurem? – czemu nie), do tego jeszcze z fikającym
refrenem, który buja lepiej niż niejedno funky oraz solówą gitary zakończoną w
stylu metalu neoklasycznego. Mamy więc profanację dla power metalowych purystów,
ale ten numer jest znakomity a po dwóch piwkach już wręcz genialny.
Są tylko dwa powody dla których
nie daję temu albumowi maksymalnej noty. Mimo, że ballada „Hold Me In Yours Arms” zła nie jest, to nie porusza tak jak np. „Forever
and One (Neverland)” z płyty „The
Time of The Oath”. Druga sprawa to fakt, iż niektóre keyboardowo –
samplowane dodatki nie są trafione. Przykład takiego pudła słychać np. w
refrenie „Far From The Stars”. Klawisze,
które tam słychać, lepiej nadawałyby się w jakiejś piosence takiej lali jak
Kate Ryan. Utworu może nie zepsuły, bo po solówkach gitar, które w nim są,
jestem w stanie wybaczyć dyniom prawie wszystko, ale przecież nie będę udawał
że jest gites majonez total.
Jeśli ktoś się zastanawia czy
warto dać trochę więcej złociszy za wersję rozszerzoną to odpowiadam stanowczo:
warto! „Another Shot Of Life” ma tak
zajebisty drive w refrenie, że aż żal iż nie wszedł na standardową edycję. Jest
też wersja kawałka „Burning Sun” z
mocniej zaznaczonymi hammondami. Zadedykowano ją pamięci Jona Lorda. Piosenkę
napisał gitarzysta Michael Weikath, który nie kryje się ze swą miłością do Deep
Purple, ale za pomysł takiej wersji odpowiada występujący na tej płycie klawiszowiec
Matthias Ulmer (współpracował także z Blind Guardian czy Saxon).
Okładka bardziej by pasowała gdyby utworem tytułowym był „World Of War”, ale ujdzie. Tylko muzycy
na zdjęciu grupowym mają jakieś takie miny nie tęgie. Kapitalne są natomiast
niewielkie rysunki umieszczone przy tekstach piosenek i do nich nawiązujące. Ogólnie
rzecz biorąc o albumie „Straight Out Of
Hell” można napisać: do wyboru do koloru. Wszystkich swoich fanów dynie nie
zadowolą bo to jest niewykonalne gdy ma się tak bogatą dyskografię, ale warto
podkreślić, że za co by się nie wzięli na tej płycie, to wychodzi im to co
najmniej dobrze, a najczęściej o wiele lepiej.