piątek, 5 kwietnia 2013

HELLOWEEN - Straight Out Of Hell



Nazwa zespołu: HELLOWEEN

Tytuł płyty: Straight Out Of Hell

Utwory: Nabataea; World Of War; Live Now!; Far From The Stars; Burning Sun; Waiting For The Thunder; Hold Me In Yours Arms; Wanna Be God; Straight Out Of Hell; Asshole; Years; Make Fire Catch The Fly; Church Breaks Down; Another Shot Of Life; Burning Sun (Hammond Version)

Wykonawcy: Andi Deris – wokal; Markus Grosskopf – gitara basowa; Michael Weikath – gitary; Sascha Gerstner – gitary; Dani Löble – instrumenty perkusyjne

Wydawca: Sony Music
Rok wydania: 2013

Dla Helloween mam dużo sympatii od lat. Kiedyś czytałem wywiad z Warrelem Danem (wokalista kapeli Nevermore) w którym stwierdził on, że w muzyce metalowej nie ma miejsca na uśmiech, radość itd. Już nie pamiętam czy dziennikarz przeprowadzający wywiad, czy też moja własna mózgownica wyleciała od razu z kontrprzykładem obalającym tą durną tezę. Pierwszym kontrprzykładem przychodzącym na myśl był oczywiście Helloween, którego nowa płyta „Straight Out Of Hell” niedawno się ukazała.

Ten album sami muzycy zapowiadali jako jaśniejszy i bardziej optymistyczny niż poprzedni „7 Sinners”. Słowa dotrzymali. Chociaż na „Straight Out Of Hell” muzyka jest mocno zróżnicowana, to radosnej helloweenowej gonitwy nie brakuje, np. w kawałkach „Far From The Stars” czy „Years” (bez ściemy, ABBA by się nie powstydziła takiej melodii jak w refrenie tego numeru). Bardziej mroczne chwile również znajdziemy („Make Fire Catch The Fly” oraz Church Breaks Down”). Są utwory w których dzieje się naprawdę sporo. Najlepszym przykładem będzie pierwszy, nota bene rewelacyjny, utwór z płyty zatytułowany „Nabataea”. Dla kontrastu „Wanna Be God” (dedykowany Freddiemu Mercury’emu i nawiązujący formą do hiciora Królowej „We Will Rock You”) jest prościutki i mam wrażenie, że sprawdziłby się szczególnie jako pierwszy numer na bisach podczas koncertów.

Na płycie nie braknie nabuzowanego metalu (np. superszybki „World Of War”), ale znalazło się też miejsce na balladę „Hold Me In Yours Arms”. Jest bardziej tradycyjne granie, jak w piosence tytułowej oraz nowocześniejsze podejście do tematu np. w „Live Now!”. Jest nawet piosenka w zasadzie rockowa „Waiting For The Thunder”, której pianinowy temat Deris skomponował ponoć po pijaku. Piosenką, którą nucę ostatnio codziennie jest „Asshole”. Ciężarowy na wejściu (Helloween z panterowym pazurem? – czemu nie), do tego jeszcze z fikającym refrenem, który buja lepiej niż niejedno funky oraz solówą gitary zakończoną w stylu metalu neoklasycznego. Mamy więc profanację dla power metalowych purystów, ale ten numer jest znakomity a po dwóch piwkach już wręcz genialny.

Są tylko dwa powody dla których nie daję temu albumowi maksymalnej noty. Mimo, że ballada „Hold Me In Yours Arms” zła nie jest, to nie porusza tak jak np. Forever and One (Neverland)” z płyty „The Time of The Oath”. Druga sprawa to fakt, iż niektóre keyboardowo – samplowane dodatki nie są trafione. Przykład takiego pudła słychać np. w refrenie „Far From The Stars”. Klawisze, które tam słychać, lepiej nadawałyby się w jakiejś piosence takiej lali jak Kate Ryan. Utworu może nie zepsuły, bo po solówkach gitar, które w nim są, jestem w stanie wybaczyć dyniom prawie wszystko, ale przecież nie będę udawał że jest gites majonez total.

Jeśli ktoś się zastanawia czy warto dać trochę więcej złociszy za wersję rozszerzoną to odpowiadam stanowczo: warto! „Another Shot Of Life” ma tak zajebisty drive w refrenie, że aż żal iż nie wszedł na standardową edycję. Jest też wersja kawałka „Burning Sun” z mocniej zaznaczonymi hammondami. Zadedykowano ją pamięci Jona Lorda. Piosenkę napisał gitarzysta Michael Weikath, który nie kryje się ze swą miłością do Deep Purple, ale za pomysł takiej wersji odpowiada występujący na tej płycie klawiszowiec Matthias Ulmer (współpracował także z Blind Guardian czy Saxon).

Okładka bardziej by pasowała gdyby utworem tytułowym był „World Of War”, ale ujdzie. Tylko muzycy na zdjęciu grupowym mają jakieś takie miny nie tęgie. Kapitalne są natomiast niewielkie rysunki umieszczone przy tekstach piosenek i do nich nawiązujące. Ogólnie rzecz biorąc o albumie „Straight Out Of Hell” można napisać: do wyboru do koloru. Wszystkich swoich fanów dynie nie zadowolą bo to jest niewykonalne gdy ma się tak bogatą dyskografię, ale warto podkreślić, że za co by się nie wzięli na tej płycie, to wychodzi im to co najmniej dobrze, a najczęściej o wiele lepiej.