Nazwa
zespołu: THE WATERBOYS
Tytuł płyty:
A Pagan Place (reedycja)
Utwory: Church
Not Made With Hands; All The Things She Gave Me; The Thrill Is Gone; Rags; Some
Of My Best Friends Are Trains; Somebody Might Wave Back; The Big Music; Red
Army Blues; A Pagan Place; The Late Train To Heaven; Love That Kills; The
Madness Is Here Again; Cathy; Down Through The Dark Streets
Wydawca: Chrysalis
Rok wydania: 2002
We wkładce do reedycji albumu „A Pagan Place” Mike Scott napisał: „… muzyczny
i liryczny krajobraz w mojej głowie, wciąż był magicznie splątany z krajobrazem i atmosferą Ayr, jego parkami,
widokami, ulicami i długim wybrzeżem”. Nigdy nie zwiedzałem Ayr – miasta w
którym lider The Waterboys spędził sporą część swojego dzieciństwa – mogę więc
jedynie przypuszczać, że miejsce to, mniej lub bardziej, nawiązuje do tytułu
drugiego longplaya Wodnych Chłopaków.
Na „A Pagan Place” słychać o wiele więcej zespołowego grania niż na
debiucie The Waterboys, podczas nagrywania którego Mike Scott dopiero zbierał ludzi
do zespołu na koncerty. „Pogańskie
miejsce” choć w dużej mierze zawiera piosenki powstałe w tym samym czasie
co niektóre utwory z „The Waterboys”,
to dzięki większemu zaangażowaniu muzyków z zewnątrz sporo zyskało. Multiinstrumentalista
Anthony Thistlethwaite, bębniarz Kevin Wilkinson czy klawiszowiec Karl
Wallinger spisali się znakomicie. Na płycie pojawili się również inni muzycy,
ale już rzadziej niż wyżej wymienieni. Jednak ich udział również wyszedł
albumowi na zdrowie. Powiem więcej, szkoda na przykład, że Nick Linden zagrał
na basie tylko w trzech utworach. Tam gdzie on zagrał, linie basu są ciekawsze
i mają lepszy drive.
Płyta zaczyna się idealnie. Kawałek
„Church Not Made With Hands” to
świetny, pełen energii numer. Warto wspomnieć, że pierwsze słowa tej piosenki: „Bye
bye Shadowlands. The term is over and all the holidays have begun” to cytat z „Ostatniej bitwy” (część cyklu „Opowieści z Narnii”) CS Lewisa.
Otwieracz bardzo udany a potem… jest jeszcze lepiej. Wyjątkiem na podstawowej
liście utworów jest jedynie nieco słabszy „Somebody
Might Wave Back”, który z jednej strony typowym przerywnikiem nie jest, a z
drugiej, w pełni dopracowanym utworem też nie. Poza tym, piosenka ta blednie
przy następnej. Na opisanie „The Big
Music”, bo o niej mowa, brak mi słów. Ucieknę więc w przykład z życia
wzięty: słuchałem kiedyś tego utworu na mp3 playerze będąc w cholerę daleko od
domu, było zimno a buty miałem przemoczone (czyli warunki niezbyt sprzyjające
słuchaniu muzyki), ale i tak zaliczyłem odlot. Po tym arcydziele jest następne.
„Red Army Blues” to przejmująca
opowieść o losie młodego krasnoarmiejca. Ponoć „A Pagan Place” była pierwszą płytą stereo, którą zagrano w słynnej
trójkowej audycji Mini-Max. Nie wiem czy ten album nadano wtedy w całości, ale
jeśli tak, to za puszczenie w 1984 roku „Bluesa
Armi Czerwonej” należą się słowa uznania. Dlaczego? Po przeczytaniu tekstu
tej piosenki wszystko powinno być jasne.
Reedycja z 2002 roku zawiera
kilka bonusów a także pełne wersje niektórych utworów poprzednio skróconych. Na pewno wyróżnia się „Some Of My Best Friends Are Trains”. Piosenka
ta na pierwszej edycji się nie znalazła. Być może dlatego, że na tle
pozostałych jest nadzwyczaj radosna. Muzycznie ten numer kojarzyć się może trochę
z Maanamem. Jednak zamiast drapieżnej Kory, zaśpiewała w nim kwiecista Ingrid
Schroeder, w której głosie Mike się zakochał. Z pozostałych, mniej lub bardziej
udanych dodatków do reedycji, wyróżnia się także nieco żartobliwa piosenka „Cathy” – jedyna nienapisana przez lidera
The Waterboys. Jej autorem jest, zaprzyjaźniony wówczas z zespołem, Nikki
Sudden. Kontrast między tym kawałkiem a zamykającym album „Down Through The Dark Streets” jest ogromny. Ostatni utwór to bowiem
dziewięć minut pięknej nostalgii.
Ciekawostką jest dość często
pojawiajacy się motyw pociągu. Nie
tylko w piosenkach „Some Of My Best
Friends Are Trains” czy “The Late Train To Heaven”. Kolejarsko
brzmiącą gitarą zaczyna się „Red Army
Blues” a i bohater tej opowieści właśnie koleją wybiera się na wojnę i
podobnie z niej powraca do swojego kraju. We wkładce jest również informacja,
że utwór tytułowy został napisany w pociągu z Londynu do Ayr. Widocznie w
tamtym czasie Mike często podróżował koleją i to znalazło swoje odbicie w tekstach.
Nie wyciągałbym jednak z tego zbyt daleko idących wniosków. Bardziej traktuję
ten fakt jako nieumyślną wskazówkę, że tej muzyki lepiej słuchać w podróży,
będąc pasażerem, niż jako tło do kierowania takim czy innym pojazdem.
„A Pagan Place” to bardzo udana płyta. Wreszcie The Waterboys
zabrzmieli jak zespół. Różnice w brzmieniu są dość wyraźne bo sesji nagraniowych
było kilka, ale kontrasty te nie są już tak drażniące jak na płycie „The Waterboys”. Są pośród piosenek z
pogańskiego miejsca prawdziwe skarby. Warto się tu wybrać a potem powracać gdy
tylko nastrój temu sprzyja.