Nazwa zespołu:
JOE SATRIANI
Tytuł płyty:
Unstoppable Momentum
Utwory:
Unstoppable Momentum; Can’t Go Back; Lies and Truths; Three Sheets
To the Wind; I’ll Put a Stone On Your Cairn; A Door Into Summer;
Shine On American Dreamer; Jumpin’ In; Jumpin’ Out; The Weight Of
the World; A Celebration
Wykonawcy: Joe
Satriani – gitary, instrumenty klawiszowe, harmonijka ustna; Mike
Keneally – instrumenty klawiszowe; Chris Chaney – gitara basowa;
Vinnie Colaiuta - perkusja
Wydawca: Epic
Rok wydania: 2013
Po udanej płycie „Black
Swans & Wormhole Wizards” i trasach koncertowych z nią
związanych oraz koncertowym albumie „Satchurated: Live in
Montreal”, Joe Satriani zdecydował się wymienić sekcję
rytmiczną swojego zespołu. Szczególnie pozbycie się wieloletniego
bębniarza Jeffa Campitellego mogło wzbudzić niepokój fanów. Jak
Satch, w związku z tym, poradził sobie na nowej płycie
zatytułowanej „Unstoppable Momentum”?
Materiał nagrano w
studiu Skywalker Sound w kalifornijskim San Rafael. Produkcją zajęli
się Joe Satriani oraz Mike Fraser. W doborze muzyków Joe kierował
się ponoć materiałem muzycznym jaki zebrał na ten album.
Keneally, którego można było usłyszeć też na poprzednim krążku,
jest zarówno klawiszowcem jak i gitarzystą, więc świetnie kuma
czaczę z punktu widzenia głównego sprawcy. Chaney ma spore
doświadczenie w różnej muzyce, ale dobrze wie, co ma robić
basówka w rockowej muzyce. Colaiuta został wybrany, bo Joe chciał
bębniarza, który potrafi sprawiać niespodzianki swoimi pomysłami
i jest - cytuję Satrianiego - „przerażająco dobry”.
Na płycie „Unstoppable
Momentum” Joe do swojego rozpoznawalnego na kilometr stylu (np.
„A Door Into Summer”) dołącza dźwięki, które mogą
zaskoczyć niejednego słuchacza. Weźmy np. kreskówkową melodię z
„Three Sheets To the Wind”, opary drum’n’bass w „Lies
and Truths”, albo taki „Jumpin’ out”, który
zaczyna się jak progrockowy numer z lat 70., czy niesamowite
brzmienie w „The Weight Of the World”, które pasowałoby
do reportażu o TGV czy innym osiągnięciu techniki sprzed
kilkudziesięciu lat. O tym, że Joe na swoich solowych płytach
„śpiewa” na gitarze, wie każdy kto słyszał wcześniej jego
grę. Na tym krążku Satch wcielił się nawet w jakiegoś
kosmicznego Luscinia megarhynchos w utworze tytułowym. Wyobraźnia
Satrianiego jest doprawdy bezcenna.
Udało się na tym
albumie zachować spontaniczność, z którą do twarzy jest muzyce
rockowej. Na przykład „Can’t go back” ma niesamowity
drive, lekkość i zwiewność a jako całość zachowuje taki
charakter, że można uwierzyć iż numer powstał pięć minut przed
nagraniem w studiu. Nie brak w tej muzyce emocji. Płyta pod tym
względem jest wielobarwna. Od czystej radości („A
Celebration”) przez napięcie niczym z filmu akcji („Lies
and Truths” czy „Jumpin’ Out”) do chwili zadumy
(„I’ll Put a Stone On Your Cairn”). Brzmienie albumu
jest jednym słowem odlotowe. Już pierwsze takty pierwszego utworu
sprawiają, że można poczuć się jak w przestworzach.
To już czternasty
studyjny krążek w solowej dyskografii Satrianiego. Joe ma tu ilość
pomysłów odwrotnie proporcjonalną do ilości włosów na głowie i
wypada bardzo świeżo. Muzykę z „Unstoppable Momentum”
polecam gospodyniom domowym, agnostykom, tokarzom, gimnazjalistom,
prawosławnym, hokeistom, lewakom, maklerom giełdowym,
wiolonczelistkom, mizantropom… po prostu wszystkim. Ludzie cieszcie
się, że coś takiego jeszcze powstaje.