niedziela, 1 grudnia 2013

JOE SATRIANI - Unstoppable Momentum

Nazwa zespołu: JOE SATRIANI

Tytuł płyty: Unstoppable Momentum

Utwory: Unstoppable Momentum; Can’t Go Back; Lies and Truths; Three Sheets To the Wind; I’ll Put a Stone On Your Cairn; A Door Into Summer; Shine On American Dreamer; Jumpin’ In; Jumpin’ Out; The Weight Of the World; A Celebration

Wykonawcy: Joe Satriani – gitary, instrumenty klawiszowe, harmonijka ustna; Mike Keneally – instrumenty klawiszowe; Chris Chaney – gitara basowa; Vinnie Colaiuta - perkusja

Wydawca: Epic

Rok wydania: 2013


Po udanej płycie „Black Swans & Wormhole Wizards” i trasach koncertowych z nią związanych oraz koncertowym albumie „Satchurated: Live in Montreal”, Joe Satriani zdecydował się wymienić sekcję rytmiczną swojego zespołu. Szczególnie pozbycie się wieloletniego bębniarza Jeffa Campitellego mogło wzbudzić niepokój fanów. Jak Satch, w związku z tym, poradził sobie na nowej płycie zatytułowanej „Unstoppable Momentum”?

Materiał nagrano w studiu Skywalker Sound w kalifornijskim San Rafael. Produkcją zajęli się Joe Satriani oraz Mike Fraser. W doborze muzyków Joe kierował się ponoć materiałem muzycznym jaki zebrał na ten album. Keneally, którego można było usłyszeć też na poprzednim krążku, jest zarówno klawiszowcem jak i gitarzystą, więc świetnie kuma czaczę z punktu widzenia głównego sprawcy. Chaney ma spore doświadczenie w różnej muzyce, ale dobrze wie, co ma robić basówka w rockowej muzyce. Colaiuta został wybrany, bo Joe chciał bębniarza, który potrafi sprawiać niespodzianki swoimi pomysłami i jest - cytuję Satrianiego - „przerażająco dobry”.

Na płycie „Unstoppable Momentum” Joe do swojego rozpoznawalnego na kilometr stylu (np. „A Door Into Summer”) dołącza dźwięki, które mogą zaskoczyć niejednego słuchacza. Weźmy np. kreskówkową melodię z „Three Sheets To the Wind”, opary drum’n’bass w „Lies and Truths”, albo taki „Jumpin’ out”, który zaczyna się jak progrockowy numer z lat 70., czy niesamowite brzmienie w „The Weight Of the World”, które pasowałoby do reportażu o TGV czy innym osiągnięciu techniki sprzed kilkudziesięciu lat. O tym, że Joe na swoich solowych płytach „śpiewa” na gitarze, wie każdy kto słyszał wcześniej jego grę. Na tym krążku Satch wcielił się nawet w jakiegoś kosmicznego Luscinia megarhynchos w utworze tytułowym. Wyobraźnia Satrianiego jest doprawdy bezcenna.

Udało się na tym albumie zachować spontaniczność, z którą do twarzy jest muzyce rockowej. Na przykład „Can’t go back” ma niesamowity drive, lekkość i zwiewność a jako całość zachowuje taki charakter, że można uwierzyć iż numer powstał pięć minut przed nagraniem w studiu. Nie brak w tej muzyce emocji. Płyta pod tym względem jest wielobarwna. Od czystej radości („A Celebration”) przez napięcie niczym z filmu akcji („Lies and Truths” czy „Jumpin’ Out”) do chwili zadumy („I’ll Put a Stone On Your Cairn”). Brzmienie albumu jest jednym słowem odlotowe. Już pierwsze takty pierwszego utworu sprawiają, że można poczuć się jak w przestworzach.

To już czternasty studyjny krążek w solowej dyskografii Satrianiego. Joe ma tu ilość pomysłów odwrotnie proporcjonalną do ilości włosów na głowie i wypada bardzo świeżo. Muzykę z „Unstoppable Momentum” polecam gospodyniom domowym, agnostykom, tokarzom, gimnazjalistom, prawosławnym, hokeistom, lewakom, maklerom giełdowym, wiolonczelistkom, mizantropom… po prostu wszystkim. Ludzie cieszcie się, że coś takiego jeszcze powstaje.