Nazwa zespołu:
KABANOS
Tytuł płyty:
Dramat współczesny
Utwory:
Kompost; Melancholia; Szarlatan; Czary Mary; Auta Aleksa; Trupy;
Brzydota; Na Chama; Snob; Amore Mio; Serce; Paznokcie
Wykonawcy:
Zenek Kupatasa – wokal; Lodzia Pindol – gitara rytmiczna;
Ildefons Walikogut – bas; Witalis Witasroka – bębny; Mirosław
Łopata – gitara solowa
Wydawca: Wesołe
Baloniki
Rok wydania: 2014
Na nową płytę Kabanosa
czekałem z zaciekawieniem. Kapela ta wzbudza szacun działając w
dużej mierze na zasadzie „zrób to sam”, przy okazji wyrastając
na jeden z najlepszych koncertowych bandów w kraju nad Wisłą. Po
przyjemnej i podsumowującej płycie „Na pudle”
zawierającej akustyczne wersje wybranych utworów Kabanos wraca do
mocniejszego grania.
Jeśli mnie pamięć nie
myli, to pierwszym nowym kawałkiem, który został opublikowany
jeszcze przed premierą „Dramatu współczesnego” był
niezwykle mocny „Szarlatan”. Ta zajawka skopała cztery
litery, ale zrodziła też podejrzenie, że kiełbasa oddala się
coraz bardziej od jajcarskiego grania. Teraz mogę napisać, że
podejrzenie to niestety sprawdziło się w jakimś stopniu. Piosenki
takie jak „Trupy” czy „Paznokcie” mają swoje
zalety, ale ich główną wadą jest przechylanie szali nastroju w
dół. Do tego stopnia, że jak spojrzymy na okładkę to można
dojść do wniosku, że z przedstawionych tu dwóch głównych masek,
ta smutna powinna być większa i lepiej wyeksponowana. Nawet taki
numer jak „Melancholia”, który w sumie ma pozytywne
przesłanie i jest ciekawie skomponowany (progkabanos się rodzi czy
co?), przytłacza nieco atmosferą.
Na szczęście Kabanos
zachował swe zalety, choć nie zawsze w pełni z nich korzysta. Mam
na myśli specyficzny humor, którego z
perspektywy całej płyty czuję niedosyt. Sytuację ratuje „Snob”
- kawałek, po którym chcę więcej country w Kabanosie z większą
ilością warzywno-sadowniczych metafor takich jak w numerach
„Kompost”
czy „Brzydota”.
Czasem nawet jak zabraknie jajcarskiego podejścia, to (być może
niezamierzony?) dystans poprawia przyswajalność niektórych
piosenek. Weźmy np. taką piosenkę jak „Czary
Mary” - bujanie jest, kompozycyjnie
cacy a częstochowskie rymy dodają kiełbasianego aromatu i
pozwalają łyknąć ten kawałek tym którzy boją się śmiertelnie
poważnych miłosnych piosenek. Nie brakuje też dobrych kawałków
do poskakania. Przykładem grunge'owa jazda w „Auta
Aleksa” z chwytliwą linią wokalu i
zajebistymi gitarami, których sporo na całym albumie. Koncert
rozkręci też zapewne „Na Chama”
z erupcyjnym refrenem i linią Zenka, kabanosową na kilometr. Albo
„Serce”
- kapitalny numer, który instrumentalnie kojarzyć może się z
Armią, pomiędzy szybszymi piosenkami na koncertach sprawdzi się
idelanie.
Wyrabiając
sobie zdanie o nowej płycie Kabanosa czuję się jak rozdarty
wewnętrznie bohater jakiegoś dramatu. Co tu zrobić? Z jednej
strony martwi mnie, że ta kapela robi się coraz mniej zabawna.
Zwłaszcza, że nie odbieram tego procesu jako przemyślanej
strategii a po prostu tak im wyszło. Gdyby Zenek śpiewał bardziej
standardowo i w jakimś obcym języku to bym to olał, ale stety
śpiewa jak kilka kreskówkowych postaci razem wziętych i w języku
Piasta (plus trochę włoszczyzny w „Amore
Mio”). Z drugiej
strony muzycznie są w świetnej formie a może nawet coraz lepsi.
Potrafią wpaść w ucho, przyłoić ale też zaskoczyć wychylając
się to tu, to tam. Wciąż im kibicuję, ale muszę spytać quo
vadis Kabanosie?