Nazwa
zespołu: CHILDREN OF BODOM
Tytuł
płyty: Halo of Blood
Utwory:
Waste Of Skin; Halo Of Blood; Scream For Silence; Transference; Bodom
Blue Moon (the second coming); Your Days Are Numbered; Dead Man’s
Hand On You; Damaged Beyond Repair; All Twisted; One Bottle And A
Knee Deep; Sleeping In My Car
Wykonawcy:
Roope Latvala – gitary; Janne Wirman – instrumenty klawiszowe;
Jaska Raatikainen – perkusja; Alexi Laiho – gitary, wokale;
Henkka Blacksmith – gitara basowa
Wydawca: Nuclear
Blast
Rok wydania: 2013
Dwa lata po ostatnim
premierowym albumie Children Of Bodom wydają kolejny świeży
krążek. Jadą konsekwentnie na przekór przeciwnościom losu takim
jak: problemy na trasie (wylądowanie w norweskim szpitalu lidera
zespołu oraz nieciekawe przygody klawiszowca w Ameryce Płd.), a
także, chyba coraz powszechniejszy sport o nazwie narzekanie na COB.
Dobrze, że się nie zatrzymują, bo co by o nich nie mówić, to
wciąż prezentują wysoki poziom muzyczny a ich kawałki poznaje się
już po kilku taktach, co wcale nie jest tak powszechne na
dzisiejszej scenie metalowej.
Wiele razy już
odtrąbiono, że na „Halo of Blood” COB wracają w klimaty
swych pierwszych krążków. Nie jest to do końca prawda. Bardziej
poprzeplatali to co stare z tym, czym przesiąkneli przez lata. W
ogóle czildrenowe granie zarówno kiedyś jak i dziś to niezły
bigos. Nie ukrywam, że lubię ten bigos i podobało mi się jak go
zamieszali na „Relentless Reckless Forever”. Children Of
Bodom na „Halo of Blood” uprościli nieco swe piosenki.
Niektórym utworom to służy (np. tytułowemu) a innym już nie
(„Scream For Silence” – gdzie brakuje ciekawszych
zwrotów akcji). Szkoda, że nie ma na tej płycie riffów tak
pokręconych jak np. w „Pussyfoot Miss Suicide” z
poprzedniego krążka, ale dobrych riffów jednak nie brakuje.
Szczególnie numery ósmy i dziewiąty to już skomasowanie riffowej
zajebistości. COB ma tę właściwość, że potrafi hard rockowy w
zasadzie riff idealnie wpasować w ostrzejsze granie. Najlepiej
słychać to w utworze „All Twisted”. Idąc głębiej w
glebę śladem korzeni można się w niektórych melodiach gitary
prowadzącej doszukać wpływów folku. Bez kitu. Wyobrazić sobie
niektóre melodie z „Waste Of Skin” czy „One Bottle
And A Knee Deep” rżnięte przez jakiegoś czerwononosego
skrzypka, to wcale nie takie trudne.
Dla tych, którzy łykają
nalepki z napisem – nowość, mam ćwiartkę dobrych wieści. Do
swej mieszanki Children Of Bodom na „Halo of Blood”
dosypali trochę niespotykanego u nich aromatu metalu gotyckiego.
Chodzi tu szczególnie o numer „Dead Man’s Hand On You”,
który na upartego można potraktować jako balladę. Poza tym, gdy
słucham gitar w „Scream For Silence” to mam wrażenie, że
Zakk Wylde ugryzł Tiamat. Czy to jednak wystarczy żeby zadowolić
żądnych świeżej krwi słuchaczy? Wątpię. Jako całość ten
album jest jednak zachowawczy. Co powiedzą ci, którzy zarzucali COB
na dwóch ostatnich długograjach zjadanie swego ogona? Przecież
własnego tułowia zjeść nie sposób.
Kawałki na tym albumie
nie są ani zadziwiające (może z wyjątkiem „Dead Man’s Hand
On You”) ani super porywające. Są po prostu dobre a czasami
nawet więcej niż dobre (szczególnie: „Transference”,
„Bodom Blue Moon (the second coming)” i „One Bottle
And A Knee Deep”). W niektórych fragmentach jest wyczuwalny
wisielczy klimat, dzięki któremu doszukiwano się u COB wpływów
black metalowych. Dzięki temu przyjemnie (sic!) się tej płyty
słucha bo nie są to trzy kwadranse z jednym grymasem na twarzy. Ma
również w tym swój udział bardzo dobre brzmienie, chyba najlepsze
w całej dyskografii zespołu, co nie zmienia faktu, że od razu
rozpoznawalne. Numery są fajnie dobrane w kolejności. Końcówki
niektórych ciekawie wypadają z początkami następnych piosenek. Na
przykład koniec „Transference” i początek “Bodom
Blue Moon (the second coming)” albo przebudzenie, jakie serwuje
początkowy riff z „Damaged Beyond Repair” po zakończeniu
„Dead Man’s Hand On You”.
Wersja rozszerzona
zawiera cover „Sleeping In My Car” z repertuaru Roxette.
Uwaga: jest tu fragment gdzie główny wokal wypływa z gardzieli
Roope Latvali. Gość brzmi prawie jak św. Mikołaj - ubaw
gwarantowany. Świetna przeróbka świetnego kawałka. Wchodzi jak
nóż w masło a niejednemu słuchaczowi przypomni dziecięce lata.
Jest też dodatkowy krążek DVD z filmem o powstawaniu albumu, ale
to niestety nic specjalnego, zważywszy, że większość
instrumentów nagrywali we własnym studio i czasu mieli w brud żeby
pokazać coś więcej.
Przeglądając tegoroczne
wywiady z Laiho na YT natrafiłem na komentarz pewnego widza, który
stwierdził z żalem, że Wildchild, jak zwykło się nazywać
Alexiego, nie jest dzisiaj ani „wild” ani „child”. Coś w tym
jest, ale na to nie narzekam. Wolę żeby Czildreni mniej chlali i
wciąż nagrywali dobre krążki niżby mieli ku uciesze gawiedzi
utopić się w wódzie czy krwawej Mary w aureoli z wątpliwym
muzycznym skutkiem.
Autor: Szamrynquie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz