Nazwa zespołu:
PESTILENCE
Tytuł płyty:
Obsideo
Utwory:
Obsideo; Displaced; Aura Negative; Necro Morph; Laniatus; Distress;
Soulrot; Saturation; Transition; Super Conscious
Wykonawcy:
Mameli – wokal; gitary; Uterwijk -gitary; Maier – gitara basowa;
Haley - perkusja
Wydawca:
Candlelight Records
Rok wydania: 2013
Czas leci a Zaraza trwa. „Obsideo”
to trzecia płyta odrodzonego Pestilence i następna w zmienionym
składzie. Następna brutalna i następna wydana dwa lata po
poprzedniej. Regularność godna podziwu zwłaszcza, że jakiejś
szczególnej koniunktury na takie granie obecnie nie ma.
Dość długo się do tego albumu
przekonywałem, a i o żadnym pre-orderze mowy nie było. Kiedy
gruchnęła wieść, że kapitan Mameli stracił sekcję rytmiczną z
albumu „Doctrine” - czyli basistę Jeroena Paula
Thesselinga i perkusistę Yumę van Eekelena – skierowałem do
niego telepatycznie pytanie o treści: co żeś do kurwy nędzy
zrobił najlepszego? W tamtym składzie wszystko tak pięknie pasiło
(przynajmniej muzycznie), że nowych los ritmos wymiataczos na
wstępie traktowałem nieufnie chociaż David Haley dał się
wcześniej poznać jako istny diabeł tasmański w Psycroptic.
Obawy, że zmiana składu
nie wyjdzie muzyce Pestilence na zdrowie spełniły się w jakimś
stopniu. Muszę jednak zaznaczyć, że taka opinia wynika tylko i
wyłącznie z gustu. Bas Georga Maiera brzmi jak kawał mięcha.
Umiejętności nowemu basiście też nie brakuje, co wyraźnie
słychać np. w kawałku „Aura Negative”,
ale nie pływa on tak jak Thesseling, którego gra dodawała
finezji brutalnej jeździe Holendrów. David Haley to najlepszy
blaściarz w historii Pestilence. W bardziej masywnych wolniejszych
fragmentach też miażdży, ale nie ma takiej wyobraźni i dynamiki
(szczególnie w przejściach) co młodzian Yuma. Pozytywnym
zaskoczeniem jest natomiast wyraziste, tłuste ale i dość chrupkie,
brzmienie „Obsideo” ukręcone w Spacelab Studios
(Tönisvorst w Niemczech),
gdzie Mameli nagrywał już wcześniej z projektem C-187 płytę
„Collision”.
Tradycyjnie na płycie
Pestilence niesamowitych riffów nie brakuje. Już pierwszy z
otwierającego album tytułowego kawałka zaraża energią a np. te z
„Transition”
łatwo sobie wyobrazić w wykonaniu orkiestry na potrzeby muzyki do
jakiegoś filmu grozy. Solówki gitarowe, choć sprawiają wrażenie
jakby latały po dziwnie zakrzywionych orbitach, to nierzadko są
małymi cudeńkami np. w „Laniatus”.
Cieszą też świetne syntezatorowe dodatki np. w „Necro
Morph” dające nadzieję na bardziej
różnorodny materiał w przyszłości. Ma to znaczenie bo największą
wadą płyty „Obsideo”
jest zbyt częste powtarzanie patentu: najpierw ostrzał karabinowy a
w późniejszych częściach wolniejsza gimnastyka szyji.
Dlatego
też kandydatem na najlepszy kawałek albumu jest pełen
niespodzianek „Aura Negative”.
W czołówce są też: utwór tytułowy, który z roli otwieracza
wywiązuje się znakomicie, niezwykle nośny „Laniatus”
oraz „Transition”
gdzie Pestilence bulgocze w zagmatwaniu aż wyjdzie do rwanego
grania doprawionego thrillerowym synthem. Teraz rzucam okiem na
wkładkę w poszukiwaniu informacji czy używali syntezatorów
gitarowych czy tzw. parapetów? Odpowiedzi nie znajduję, ale okazuje
się, że wszystkie rodzynki, które wymieniłem (poza tytułowym
„Obsideo”)
współkomponował Uterwijk. Nic dziwnego, że trzyma się w
składzie. Jego współpraca z głównym autorem – Mamelim przynosi
znakomite efekty.
Słuchacze,
którzy nie łyknęli poprzednich albumów odrodzonego Pestilence
teraz też nie będą zachwyceni. Zadowoleni będą natomiast ludzie,
którzy lubią dostawać po uszach od obecnego wcielenia Zarazy –
zespołu, który nie jest dość oldschoolowy dla fanów swoich
wczesnych dokonań a dla zwolenników współczesnych nurtów takich
jak djent jest znowuż nie dość nowoczesny. Jeśli drogi czytelniku
nie masz zamiaru z góry przypisywać się do jednej z tych grup
polecam Ci sprawdzić, czy po włączeniu tej płyty spokojnie
usiedzisz czy też pójdziesz, tak jak ja, w Pestilence tango?