sobota, 4 kwietnia 2015

PESTILENCE - Obsideo



Nazwa zespołu: PESTILENCE



Tytuł płyty: Obsideo



Utwory: Obsideo; Displaced; Aura Negative; Necro Morph; Laniatus; Distress; Soulrot; Saturation; Transition; Super Conscious



Wykonawcy: Mameli – wokal; gitary; Uterwijk -gitary; Maier – gitara basowa; Haley - perkusja



Wydawca: Candlelight Records



Rok wydania: 2013



Czas leci a Zaraza trwa. „Obsideo” to trzecia płyta odrodzonego Pestilence i następna w zmienionym składzie. Następna brutalna i następna wydana dwa lata po poprzedniej. Regularność godna podziwu zwłaszcza, że jakiejś szczególnej koniunktury na takie granie obecnie nie ma.

Dość długo się do tego albumu przekonywałem, a i o żadnym pre-orderze mowy nie było. Kiedy gruchnęła wieść, że kapitan Mameli stracił sekcję rytmiczną z albumu „Doctrine” - czyli basistę Jeroena Paula Thesselinga i perkusistę Yumę van Eekelena – skierowałem do niego telepatycznie pytanie o treści: co żeś do kurwy nędzy zrobił najlepszego? W tamtym składzie wszystko tak pięknie pasiło (przynajmniej muzycznie), że nowych los ritmos wymiataczos na wstępie traktowałem nieufnie chociaż David Haley dał się wcześniej poznać jako istny diabeł tasmański w Psycroptic.

Obawy, że zmiana składu nie wyjdzie muzyce Pestilence na zdrowie spełniły się w jakimś stopniu. Muszę jednak zaznaczyć, że taka opinia wynika tylko i wyłącznie z gustu. Bas Georga Maiera brzmi jak kawał mięcha. Umiejętności nowemu basiście też nie brakuje, co wyraźnie słychać np. w kawałku „Aura Negative”, ale nie pływa on tak jak Thesseling, którego gra dodawała finezji brutalnej jeździe Holendrów. David Haley to najlepszy blaściarz w historii Pestilence. W bardziej masywnych wolniejszych fragmentach też miażdży, ale nie ma takiej wyobraźni i dynamiki (szczególnie w przejściach) co młodzian Yuma. Pozytywnym zaskoczeniem jest natomiast wyraziste, tłuste ale i dość chrupkie, brzmienie „Obsideo” ukręcone w Spacelab Studios (Tönisvorst w Niemczech), gdzie Mameli nagrywał już wcześniej z projektem C-187 płytę „Collision”.

Tradycyjnie na płycie Pestilence niesamowitych riffów nie brakuje. Już pierwszy z otwierającego album tytułowego kawałka zaraża energią a np. te z „Transition” łatwo sobie wyobrazić w wykonaniu orkiestry na potrzeby muzyki do jakiegoś filmu grozy. Solówki gitarowe, choć sprawiają wrażenie jakby latały po dziwnie zakrzywionych orbitach, to nierzadko są małymi cudeńkami np. w „Laniatus”. Cieszą też świetne syntezatorowe dodatki np. w „Necro Morph” dające nadzieję na bardziej różnorodny materiał w przyszłości. Ma to znaczenie bo największą wadą płyty „Obsideo” jest zbyt częste powtarzanie patentu: najpierw ostrzał karabinowy a w późniejszych częściach wolniejsza gimnastyka szyji.

Dlatego też kandydatem na najlepszy kawałek albumu jest pełen niespodzianek „Aura Negative”. W czołówce są też: utwór tytułowy, który z roli otwieracza wywiązuje się znakomicie, niezwykle nośny „Laniatus” oraz „Transition” gdzie Pestilence bulgocze w zagmatwaniu aż wyjdzie do rwanego grania doprawionego thrillerowym synthem. Teraz rzucam okiem na wkładkę w poszukiwaniu informacji czy używali syntezatorów gitarowych czy tzw. parapetów? Odpowiedzi nie znajduję, ale okazuje się, że wszystkie rodzynki, które wymieniłem (poza tytułowym „Obsideo”) współkomponował Uterwijk. Nic dziwnego, że trzyma się w składzie. Jego współpraca z głównym autorem – Mamelim przynosi znakomite efekty.

Słuchacze, którzy nie łyknęli poprzednich albumów odrodzonego Pestilence teraz też nie będą zachwyceni. Zadowoleni będą natomiast ludzie, którzy lubią dostawać po uszach od obecnego wcielenia Zarazy – zespołu, który nie jest dość oldschoolowy dla fanów swoich wczesnych dokonań a dla zwolenników współczesnych nurtów takich jak djent jest znowuż nie dość nowoczesny. Jeśli drogi czytelniku nie masz zamiaru z góry przypisywać się do jednej z tych grup polecam Ci sprawdzić, czy po włączeniu tej płyty spokojnie usiedzisz czy też pójdziesz, tak jak ja, w Pestilence tango?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz