środa, 27 czerwca 2012

69 CHAMBERS - Torque


Nazwa zespołu: 69 CHAMBERS

Tytuł płyty: Torque

Utwory: Cause And Effect; Bring On The Flood; Naughty Naughty Naughty; Anhedonia; Burn Some Gasoline; The Peep Hole; Ring A Bell; Closure; And Then There Was Silence; Temple Down; Your Fool; The Doom Of Her Power; Grace; Elegy

Wykonawcy: Nina Vetterli-Treml – wokal, gitara, gitara basowa, programowanie; Tommy Vetterli – gitara; Diego Rapacchietti – instrumenty perkusyjne

Wydawca: Massacre Records

Rok wydania: 2012

Dla fanów rocka i metalu, najbardziej znaną osobą ze składu 69 Chambers jest Tommy Vetterli – gitarzysta szwajcarskiego Coroner (grał też w Kreator). Jednak to jego żona Nina jest mózgiem zespołu. To ona skomponowała większość piosenek na album „Torque”, napisała teksty, zaśpiewała, nagrała bas i gitarę rytmiczną oraz zajęła się większością dźwięków programowanych. Wreszcie, to Nina właśnie spogląda na nas z okładki albumu. Istna kobieta pracująca.

Głupotą byłoby słuchać tego zespołu w ramach jakichś parytetów podpartych hasłami w rodzaju „kobiety do metalu”. Sam materiał zawarty na „Torque” broni się i bez takich pierdół. Muzyka ta, to intrygująca mieszanka nowocześnie brzmiącego metalu, bardziej mainstreamowego rocka i popu. Piosenki na tej płycie są mocno zróżnicowane. Łączy je jednak dbałość o to, aby zawierały przebojowe refreny, nierzadko kojarzące się z muzyką pop. Duża w tym zasługa śpiewu Niny, która oprócz tego, że wyśpiewuje chwytliwe melodie, to czasami wręcz brzmi jak wokalistka popowa. Być może jest to wpływ trenerki Artemis Gounaki (ma na koncie współpracę m.in. z zespołami H-Blockx i Guano Apes), która pomagała w aranżacjach partii wokalnych niektórych utworów. Szczególnie słychać to w kawałku „Your Fool”. Nina potrafi też zaśpiewać z większym pazurem a nawet wrzuca czasem dla ozdoby growl. Wówczas ryczy mocno i soczyście. Posłuchajcie np. kawałka „Closure”.

Album „Torque” nieco cierpi na tym, że Tommy Vetterli ograniczył się głównie do roli producenta i gitarzysty solowego. Skąd taka opinia? Otóż utwór „And Then There Was Silence” – jedyny przy którym Tommy jest wymieniany jako współautor – to jeden z najciekawszych kawałków na płycie. Inna sprawa, że w niektórych numerach (np. „Bring On The Flood” czy „Ring A Bell”) gitary są zbyt osadzone w roli akompaniamentu do partii wokalnych i za mało wydobywają dźwięków przykuwających uwagę słuchacza. Być może, gdyby Tommy bardziej maczał w nich paluchy, to brzmiałyby ciekawiej?

Większości kawałków na płycie słucha się jednak znakomicie, bo nie dość, że mają moc to wpadają w ucho bez trudu. Już pierwszy na krążku utwór „Cause And Effect” (z gościnnym udziałem Chrigela Glanzmanna z kapeli Eluveitie) przypieprza hiciowatym refrenem oraz świetnym riffem, który mógłby się przyśnić gitarzystom z Rammstein. „Naughty Naughty Naughty” nikogo by nie dziwił, gdyby znalazł się na płycie „66:6 Satan’s Child” Danziga, pod warunkiem, że zaśpiewałby w nim „zły Elvis”. Warto zwrócić uwagę na wyśmienite partie perkusji Diega Rapacchiettiego w tym numerze. „Anhedonia” to miazga. Rwana zwrotka świetnie tu kontrastuje z przestrzennym refrenem, który mógłby być soundtrackiem do prucia myśliwcem przez chmury. Zespołowi udało się w tym utworze umieścić nawet blasty i kapitalny growl wokalistki oraz intrygujące pauzy i spokojną końcówkę. Wszystko to bez upychania na siłę.

Z mniej mrocznych piosenek na korzyść wyróżnia się „Burn Some Gasoline”. Nina w refrenie przypomina nieco Alanis Morissette. Jak sugeruje tytuł, numer ten idealnie nadaje się do jazdy samochodem. Następny w kolejności jest „The Peep Hole”. Po usłyszeniu na YT wersji koncertowej tego kawałka byłem ugotowany, tzn. wiedziałem, że muszę mieć ten album. Wersja studyjna brzmi nieco inaczej, ale też poniewiera. Na płycie „Torque” znalazła się fajna niespodzianka. Jest nią „Grace” - piosenka Jeffa Buckleya. Za ten cover chciałbym pani Ninie grabę uścisnąć. Dlaczego grabę a nie rączkę spytacie? Posłuchajcie to się domyślicie. Świetna (m.in. dlatego, że z twórczym wkładem) przeróbka świetnej piosenki. Płytę zamyka piękna ballada „Elegy” gdzie gościnnie na pianinie zagrała Manuela Kupferschmied a Tommy Vetterli wykroił pod koniec zajebiste solo na gitarze.

Jest jeszcze jedna ciekawa, tym razem pozamuzyczna sprawa związana z tym albumem. Mianowicie na liście endorsmentów zamieszczonej we wkładce, poza typowymi w tym miejscu nazwami producentów instrumentów muzycznych, jest także wymieniona firma Atsuko Kudo Latex Designer. Ot taka ciekawostka dla fanek i fanów frapujących fatałaszków.

69 Chambers nagrali na płytę „Torque” dużo świetnej, mocnej i przebojowej muzyki. Będzie to pyszny kąsek dla słuchaczy, którzy nie brzydzą się ostentacyjnie muzyką pop oraz dodatkowo, a może przede wszystkim, lubią moc i energię zawartą w metalu.

piątek, 15 czerwca 2012

HIGH ON FIRE - De Vermis Mysteriis


Nazwa zespołu: HIGH ON FIRE

Tytuł płyty: De Vermis Mysteriis

Utwory: Serums of Liao; Bloody Knuckles; Fertile Green; Madness of an Architect; Samsara; Spiritual Rites; King of Days; De Vermis Mysteriis; Romulus and Remus; Warhorn; Eyes And Teeth (live); Cometh Down Hessian (live); Blood Of Zion (live); Speak in Tongues

Wykonawcy: Matt Pike – gitara, wokal; Des Kensel – perkusja; Jeff Matz – gitara basowa

Wydawca: Century Media

Rok wydania: 2012

De Vermis Mysteriis” to tytuł szóstego krążka tria High On Fire. Jeśli ktoś lubi, albo jest ciekaw jazdy po wyboistych i zabłoconych drogach do świata magów ognia, niech wsiada. Odjeżdżamy! 

Robacze tajemnice” mają masakryczne brzmienie. Materiał nagrano w God City Studios w słynnym mieście Salem w stanie Massachusetts. Jest to bulgotanie wywaru z kory brzozy, różnych chwastów bagiennych, śledziony bobra, jąder wilka i.... a tak na poważnie, jest to brzmienie cudownie syfiaste i potężne zarazem. Des Kensel tak okłada swój zestaw perkusyjny, jakby w szczenięcym wieku zamiast kreskówek oglądał filmy wojenne. Bas Jeffa Matza rozlewa się jak lawa. Gitara Matta Pike’a płonie. Solówki to przeważnie wścieklizna i epilepsja w jednym. Do tego dochodzi „piękny” głos Matta. Facet chyba, zamiast płatków, dosypuje sobie do mleka tłuczone szkło. Jego wokal pasuje do tej muzy tak samo jak Charles Bronson (Matt ma wytatuowaną podobiznę tego amerykańskiego aktora o polskich korzeniach) do ról twardzieli.

Utwory sprawiają wrażenie skonstruowanych na próbach i są dalekie od przekombinowania. Jednocześnie nie nudzą piosenkowymi schematami. Nie ma na tej płycie nawet dwóch numerów o identycznej plecionce zwrotek, refrenów, mostków i solówek. Każdy utwór zawiera coś co przykuwa uwagę i co nie pozwala zapomnieć o tej muzyce lub przejść obok obojętnie. Przykładowo, „Madness of an Architect” ma początek tak mocarny, że klękajcie narody.

Stylistycznie jest to mieszanka wybuchowa. Chcecie doomowego ciężaru? Macie genialny „King of Days”. Chcecie stonerowego upojenia? Macie instrumentalne cudo pod tytułem „Samsara”. Chcecie wściekłego thrashowego rozbryzgu? Macie rozpierduchę „Fertile Green”. Reszta piosenek też rwie, depcze i żre a wymienione style świetnie się przegryzają tworząc niezwykle tłusty i pikantny sos High On Fire, który potrafi wyzwolić w słuchaczu dzikiego zwierza. Jako ciekawostkę dodam (szczerząc przy tym zębiska), że w „Spiritual Rites” wokalnie udzieliła się niewiasta Ashley Redshaw. Należy też wspomnieć o tym, że w niektórych fragmentach na gitarze zagrał producent tej płyty – Kurt Ballou będący muzykiem grupy Converge.

W jednym z wywiadów Matt Pike wyznał, że przed pisaniem tekstów lubi poczytać książki swoich ulubionych pisarzy oraz – a jakże – Biblię. Z resztą sam tytuł płyty „De Vermis Mysteriis” to również tytuł fikcyjnej grimoire wymyślonej przez pisarza Roberta Blocha. Nowy album High On Fire zawiera historię o bracie bliźniaku Jezusa. Na tylnej okładce jest ilustracja przedstawiająca m.in. Jezusa i jego brata właśnie. Obaj siedzą na kwiecie czarnego lotosu. Przyznaje się bez bicia, że czarny lotos bardziej kojarzę z komedii „Chłopaki nie płaczą” niż z książek fantasy, którymi Matt się inspiruje. Tak więc „sorry Winnetou”, ale pojęcia nie mam, w jakim stopniu teksty nawiązują do wątków literackich lub na ile wynikają z wyobraźni samego Pike’a.

Europejska edycja zawiera cztery bonusy. Trzy z nich to koncertowe wykonania piosenek, które w wersjach studyjnych znalazły się na trzech pierwszych albumach grupy. Niestety we wkładce brak informacji o tym, z jakiego koncertu pochodzą te nagrania. Wydaje się jednak, że są dość świeże, bo na początku numeru „Blood Of Zion” mamy nawiązanie do motywu z kawałka „Samsara”. Czwarty utwór bonusowy: „Speak in Tongues” ukazał się na singlu już w 2010 roku. Jest to bardzo udany numer. Ma też dodatkową zaletę – różniąc się brzmieniem, uświadamia jak świetną robotę wykonał zespół i producent na najnowszej płycie.

De Vermis Mysteriis” to album kapitalny. Charakter utworów, brzmienie, image zespołu, tajemnicza tematyka tekstów i wreszcie oprawa graficzna – tu wszystko pasuje do siebie. Polecam wszystkim tym, którzy bywają zmęczeni muzycznymi glutaminianami sodu we współczesnym metalu. W kategorii brzmieniowej „syf, kiła, mogiła” jest to złota płyta, niezależnie od tego ile egzemplarzy ludzie kupią.

czwartek, 7 czerwca 2012

BLACK SABBATH - Dehumanizer


Nazwa zespołu: BLACK SABBATH

Tytuł płyty: Dehumanizer

Utwory: Computer God; After All (the Dead); TV Crimes; Letters from the Earth; Master of Insanity; Time Machine; Sins of the Father; Too Late; I; Buried Alive

Wykonawcy: Ronnie James Dio – wokal; Tony Iommi – gitara; Geezer Butler – gitara basowa; Vinny Appice – instrumenty perkusyjne; Geoff Nicholls – instrumenty klawiszowe

Wydawca: I.R.S.

Rok wydania: 1992

Po etapie związanym z albumem „Tyr” Tony Iommi odnowił kontakty z Geezerem Butlerem a ten z kolei, po jednym z koncertów zespołu Dio, wychylił flaszkę z „małym wielkim” Ronniem. W ten sposób, od słowa do słowa, udało się starym znajomym dogadać i Black Sabbath powrócił w składzie znanym z płyty „Mob Rules”, ponieważ Ronnie wziął na pokład swojego nadwornego bębniarza - Vinny’ego Appice’a.

Dzięki rekomendacji Briana Maya, na stołek producenta nowej płyty, którą zatytułowano  „Dehumanizer”, wskoczył Reinhold Mack. Miał on w swoim portfolio współpracę m.in. z Queen na kilku ich płytach. Z niemieckim producentem, Black Sabbath nagrał swój najcięższy album. Okazało się, że dla wielu starych fanów, „Dehumanizer” był zbyt ciężki i mroczny. W 1992 roku młodzi entuzjaści modnego wówczas grania z Seatlle, też się na ten krążek nie dali nawrócić, bo jeśli w niektórych zespołach grunge’owych pobrzmiewały echa sabbathowe, to były to raczej hard-rockowe wpływy pierwszych płyt z Ozzym na wokalu. Tak więc miał ten krążek pecha, bo nie trafił w dobry dla siebie czas.

Black Sabbath nagrywał różne płyty. Niektóre bardziej pasowały do zespołu o takiej nazwie a inne mniej. „Dehumanizer” jest zdecydowanie w tej pierwszej grupie. Więcej – ta płyta to Black Sabbath do sześcianu. Co to jest początek do „After All (the Dead)”, jak nie The Blackest Sabbath? Dominująca na „Dehumanizer” ciemna kolorystyka, wciąga jak czarna dziura. Dodajmy do tego mistrzowską klasę w aranżacjach oraz mnogość smaczków umieszczonych przez podstawowy skład i klawiszowca Geoffa Nichollsa. Rezultat jest taki, że każdy utwór na „Dehumanizer” to czarna perła. Weźmy np. taki numer jak „Master of Insanity” – ileż jest w nim zawarte i jak swobodnie to wszystko połączono a jaka jest w nim siła? Inne utwory poziomem nie odbiegają od Pana Obłędu a ich kolejność na albumie i związane z tym zmiany napięcia, nie pozwalają zastygnąć słuchaczowi.

Tony Iommi pokazuje na „Dehumanizer” swój arsenał: delikatna gitara akustyczna w „Too Late”, bluesowe wpływy na początku „I”, motoryczna jazda w „Time Machine”, wirtuozeria w tworzeniu atmosfery i stutonowy ciężar w „After All (the Dead)”, zajebiste dogrywki w „Sins of the Father”, iskrzące solówki np. w „Computer God” i oczywiście wypasione riffy w każdym kawałku. Jeden znajomy stwierdził kiedyś, że Iommi na okładce swojej autobiografii wygląda jak kardynał Richelieu. Na „Dehumanizer” Iron Man ma tyle pomysłów, co Richelieu hugenotów na sumieniu.

Geezer Butler, czyli „the gloomy one”, szyje bas marzenie. Kiedy trzeba to wzmacnia gitarę np. w „Master of Insanity”. Innym razem wylewa bulgot, na którego powierzchni unosi się gitara i wokal – tak dzieje się np. w środkowej części „Too late”. Posłuchajcie jak ponurak wędruje po gryfie w refrenie „Buried Alive”. Wielu perkusistów w metalu porównywanych jest do karabinu maszynowego. Tymczasem Vinny Appice to prędzej trebusz niż karabin. Naparza z taką mocą jakby w bicepsie miał tyle, co J. Lo w biodrach. Wewnątrz czaszki też mu niczego nie brakuje. Posłuchajcie na przykład, jak inteligentnie gość reaguje na gitarę Tony’ego w „Time Machine”.

Do Ronniego Jamesa Dio pasuje, jak ulał, cytat z „Pana Wołodyjowskiego”: „Dał ci Bóg mizerną postać. Jeżeli ludzie nie będą się ciebie bali, to się będą z ciebie śmiali”. W myśl tej zasady, Dio sączy złowieszczy jad, aby lud z trwogi drżał. W numerze „Too Late” Ronnie osiągnął absolutne mistrzostwo. Pytanie: „can you feel the touch of evil?” padające w tym utworze, wywołuje ciary na plecach. Poza tym, kto inny wymyśliłby, do riffów z „Letters from the Earth” taki wokal jak Dio?

Do ciężkiej muzy dodano odpowiednie teksty. Geezer Butler przy okazji tego albumu wspominał: „Prosiliśmy Ronniego by zapomniał o tym, o czym pisał w przeszłości, by dał spokój różnym smokom i gadom…”. Faktycznie smoki odleciały za horyzont. Zamiast tego mamy np. socjologiczne spostrzeżenia („Computer God” oraz „TV Crimes”). Niesamowite wrażenie robi tekst do „I”. Wygląda to na deklarację kogoś, kto idzie na wojnę z całym światem. Przytoczę fragment szczególnie „urokliwy”:

I am virgin
I am whore
Giving nothing
The taker
The maker of war

Mocny tekst do mocnej muzyki. Ta muzyka to heavy metal. Nie chodzi w tym momencie o przegródki, tylko o dosłowność określenia ciężki metal. „Dehumanizer”, na tle pozostałych płyt Black Sabbath, jest ciężki jak czołg Challenger 2. Jest w słuchaniu tego albumu jakaś perwersyjna radość z przynależenia do straceńców rozjeżdżanych na własne życzenie. Ludzi, którzy biorą sobie do serca fragment tekstu piosenki „Sins Of The Father”, gdzie Dio śpiewa: „I see the diamonds but You only see the rock”. To jest odpowiedź dla tych wszystkich, którzy wątpią w moc „Dehumanizer”.