sobota, 2 sierpnia 2014

LEPROUS - Coal

Nazwa zespołu: LEPROUS

Tytuł płyty: Coal

Utwory: Foe; Chronic; Coal, The Cloak; The Valley; Salt; Echo; Contaminate Me

Wykonawcy: Einar Solberg – wokal, syntezatory, fortepian; Tor Oddmund Suhrke - gitara; Rein Blomquist – gitara basowa; Øystein Landsverk - gitara; Tobias Ørnes Andersen – instrumenty perkusyjne

Wydawca: InsideOut

Rok wydania: 2013

Wiosną 2013 roku zespół Leprous wydał swój trzeci album długogrający, który został zatytułowany „Coal”. Po tym jak usłyszałem jego zwiastun w postaci „The Cloak” (do którego nakręcono klip) podchodziłem do tej płyty jak pies do jeża. Wrażenie, że zespół który dotychczas powalał swą witalnością i rozbrykaniem, postarzał się w dwa lata o dekadę, nie chciało się odczepić.

Z tą muzyką jest jak z chodzeniem po jaskini czy zapomnianej kopalni. Wleziesz tam, chociaż wiesz, jak łatwo stracić orientację: katoryj cias, wo ich bin. Jest na tym albumie mnóstwo miejsc gdzie Leprous tak grają że jak się człowiek skupia na danym fragmencie to traci perspektywę całego utworu. Numer “The Valley” niech będzie przykładem. Ciekawym jest, jak zmyślnie Norwegowie wywijają się z konwencji rockowej piosenki. Posłuchajcie utworu “Chronic”. Leprous najpierw jadą motorycznie, ale Einar śpiewa zajebiaszczo-ubolewaszczo. Tam gdzie teoretycznie powinien być drugi refren wchodzi riff w którym gitary brzmią jak wiolonczele na sterydach i zaczyna się statku kosmicznego start... o żeż kurwa są zakłócenia, uwaga uwaga … toniemy, czy unosimy się bo grawitacja przestała działać? Kto tak gra? No kto? Rozpatrywanie tej muzy w kontekście tzw sceny nie ma sensu. Gdy “Węgiel” sypie się z głośników znikają z pola słyszenia wszystkie te progmetalowe ekipy djentem zakażone albo jakieś mniej lub bardziej nijakie wnuki triasowych Genesis itp.

Często gęsto jest tak, że słuchamy jakiejś muzyki i nawet jeśli jej ogólny nastrój nam średnio podchodzi, to wokal może zachwycić albo słuchanie partii jakiegoś instrumentu sprawia przyjemność. Na płycie „Coal” są tego zaledwie promile. Co prawda Einar głosem drze przestrzeń jak szary papier, reszta składu masakruje tu i ówdzie, ale nic to, bo kluczowym jest to iż całokształt tej muzyki i jej atmosfera przejmuje i wchłania. Ten album może być przecudem albo megaporażką – zależy czy twoja dusza złapie „coalowe” częstotliwości. Trzeba posłuchać całości, bo zwiastujący „The Cloak” to tylko część, która akurat trwa na tyle krótko i jest na tyle lekkostrawna, że można ją puścić na antenie, albo obrazek do niej nakręcić.

Będę się czepiał, ale ostatni kawałek pt. „Contaminate Me” (są tu: gościnny wokal Ihsahna i skrzypce Håkona Aase) ze względu na ilość brudu powinien być oddzielony dłuższą pauzą od reszty, tak jak w spisie utworów na tyłach okładki. Skoro jesteśmy przy tym temacie, to frontowa ilustracja jest (tak jak w przypadku poprzedniego albumu) autorstwa Jeffa Jordana. Totalnie nie w stylu tego malarza, ale nie zmienia to faktu, że jest świetna. Między innymi dlatego, że bezlitośnie oddaje nastrój nowych nagrań Norwegów.

Po poprzedniej płycie Leprous - „Bilateral”, miałem nadzieję na kosmiczne podróże. „Węgiel” mi uświadomił, że tak naprawdę chciałem metalowej ilustracji dźwiękowej do kreskówki, gdzie raz będzie śmiesznie, raz strasznie, ale wszystko się dobrze skończy. A ostrzegał przecież nie tak dawno Bobby Ellsworth „... Careful what you wish for, you may get it now”. Wypaplałem kosmos, to mam. Zimno tu, a wszystko wokół to tylko punkciki. Już nie mam żadnej nadziei.

P.S. Dobrze, że mam w pogotowiu Led Zeppelin, ABBA, Motörhead... bo po tygodniu słuchania samego „Węgla” zwariował bym dokumentnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz