sobota, 14 kwietnia 2012

CATHEDRAL - Anniversary


Nazwa zespołu: CATHEDRAL

Tytuł płyty: Anniversary

Utwory: Dysk 1 - Back To The Forest: Picture Of Beauty & Innocence; Commiserating The Celebration; Ebony Tears; Serpent Eve; Soul Sacrifice; A Funeral Request; Equilibrium; Reaching Happiness, Touching Pain
Dysk 2 - Freak Winter: Funeral Of Dreams; Enter The Worms; Upon Azrael’s Wings; Midnight Mountain; Cosmic Funeral; Carnival Bizarre; Night Of The Seagulls; Corpsecycle; Ride; The Last Spire pt. 1 (Entrance); Vampire Sun; Hopkins (Witchfinder General)

Wykonawcy: Lee Dorrian – wokal; Mark Griffiths – gitara basowa; Garry Jennings – gitara; Adam Lehan – gitara; David Moore – instrumenty klawiszowe; Mike Smail – instrumenty perkusyjne; William Summers – flet; Brian Dixon – instrumenty perkusyjne; Leo Smee – gitara basowa

Wydawca: Rise Above

Rok wydania: 2011

Lee Dorrian i jego koledzy, albo są 1,6 (słownie jeden i sześć dziesiątych) raza bardziej wyrachowani niż przeciętny Brytyjczyk, albo gustują w ceremoniach pogrzebowych, a już własnego zespołu w szczególności. Można bowiem odnieść wrażenie, że lubują się w ogłaszaniu końca działalności. Kiedy kondukt pożegnalny Katedry ruszył? Tego chyba sami muzycy nie wiedzą, bo już zdaje się album „The Guessing Game” miał być tym pożegnalnym. Ja przynajmniej, w tych zapowiedziach końca, już się pogubiłem. Na pewno po płycie ze zgadywankami nagrali pierwszy album koncertowy w swojej dyskografii. Cwane lisy angielskie koncert zarejestrowali w 2010 roku, czyli 20 lat po założeniu zespołu i nazwali „Anniversary”, co by bardziej dostojnie zabrzmiało. Oddać im jednak trzeba, że zrobili to z pomysłem.

Występ, który na tym albumie został uwieczniony składa się z dwóch części. Pierwszą część (na pierwszym CD) zatytułowano „Back to the Forest” i jest to live wersja całego debiutanckiego albumu Cathedral pt „Forest of Equilibrium” z 1991 roku. Co ciekawe, specjalnie na tę okazję skrzyknęli się w oryginalnym składzie, który wersję studyjną przed laty nagrywał. Drugi krążek zatytułowano „Freak Winter”, co fajnie nawiązuje do daty koncertu, tj. 3 grudnia 2010 roku (A propos: Ozzy Osbourne obchodził wtedy 62 urodziny. Przypadek?). Ta część koncertu została odegrana już przez skład znany, choćby z ostatniego dotychczas, studyjnego krążka „The Guessing Game”.

Ci fani, którzy są z Cathedral od początku istnienia kapeli, być może zareagują, na taki a nie inny kształt tego koncertu, przeciągłym fuuuuuck yeeeeeeah! Jest jednak małe „ale” - w drugiej części występu, nie uświadczymy ani jednej z  piosenek, które Cathedral nagrał mniej więcej, od połowy lat 90. ubiegłego wieku, do połowy pierwszej dekady XXI wieku. Widocznie można olać blisko połowę dyskografii na koncercie typu „Anniversary”. Fuuuuuuck noooooo! Nikt mi nie wmówi, że takie zajebiste numery jak np. „Captain Clegg” z albumu „Caravan Beyond Redemption” albo „Black Robed Avenger” z „The VIIth Coming”, nie zrobiłyby łubu dubu na żywo. Taki to już urok albumów koncertowych, że doborem utworów nie da się zadowolić wszystkich słuchaczy.

Pomysł żeby zagrać cały „Forest of Equilibrium” w starym składzie był równie ciekawy, co ryzykowny. Jednak udało się. Starzy druhowie przyłożyli się i na żywo stare kawałki zabrzmiały nawet potężniej niż na płycie z 1991 roku. Jedynym niedociągnięciem okazał się wokal Dorriana. Po części Lee sam sobie ten los zgotował, bo w wersjach studyjnych dwugłosy pojawiają się bardzo często i nie udało się oddać całego klimatu tych wokali w warunkach live. Poza tym, można odnieść wrażenie, że wokalista nie chapnął wystarczająco dużo puddingu i nie zapyrkoliło mu w gardzieli tak jak kiedyś.

 Druga część koncertu to swoiste the best of z płyt, które w opinii lidera Cathedral, są najlepsze w dyskografii zespołu. Wyjątkiem jest klawiszowe interludium, które stanowi utwór  The Last Spire pt. 1 (Entrance)” z zapowiadanej na 2012 rok, ostatniej (sic!) płyty Katedry. Ta część charakteryzuje się wyeksponowanym, mocnym jak diabli basem Leo Smee’a. Brak drugiej gitary w niektórych utworach jest odczuwalny, ale nie aż tak, aby katedralne hiciory przestały poniewierać. Słychać też, że Lee Dorian jednak pewniej czuje się w nieco młodszym repertuarze, bo w tej części koncertu radzi sobie lepiej. Tu i ówdzie panowie się rozjadą na pół sekundy, ale widocznie nie stali jak kołki, wpatrzeni np. w gryfy, więc jest ok. Trochę zawodzi natomiast Brian Dixon w kawałku „Midnight Mountain”. Pewnie nie jeden fan pomruczy też, coś w stylu: szkoda, że Adam Lehan nie dołączył w numerach z „The Ethereal Mirror”. 

Fanów słychać właściwie tylko w przerwach między kolejnymi utworami. Nie wiem czy zabrakło specjalnego mikrofonu zbierającego dźwięk z publiki, czy też ludkowie zebrani tego wieczoru w Islington Academy, byli już na kacu? Przypuszczam, że gdyby np. Brazilejros huknęli sławetne „let’s groove, sonic muthafucka” w numerze „Cosmic Funeral”, to by zatrzeszczało w uszach. Ostatecznie całość można podsumować zdaniem: nie jest źle, ale mogło być lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz