Nazwa
zespołu: CATHEDRAL
Tytuł płyty:
Anniversary
Utwory: Dysk 1 - Back To The Forest: Picture Of Beauty & Innocence;
Commiserating The Celebration; Ebony Tears; Serpent Eve; Soul Sacrifice; A
Funeral Request; Equilibrium; Reaching
Happiness, Touching Pain
Dysk 2 - Freak Winter: Funeral Of Dreams; Enter The
Worms; Upon Azrael’s Wings; Midnight Mountain; Cosmic Funeral; Carnival
Bizarre; Night Of The Seagulls; Corpsecycle; Ride; The Last Spire pt. 1
(Entrance); Vampire Sun; Hopkins (Witchfinder General)
Wykonawcy: Lee
Dorrian – wokal; Mark Griffiths – gitara basowa; Garry Jennings – gitara; Adam
Lehan – gitara; David Moore – instrumenty klawiszowe; Mike Smail – instrumenty
perkusyjne; William Summers – flet; Brian Dixon – instrumenty perkusyjne; Leo
Smee – gitara basowa
Wydawca: Rise Above
Rok wydania: 2011
Lee Dorrian i jego koledzy, albo
są 1,6 (słownie jeden i sześć dziesiątych) raza bardziej wyrachowani niż
przeciętny Brytyjczyk, albo gustują w ceremoniach pogrzebowych, a już własnego
zespołu w szczególności. Można bowiem odnieść wrażenie, że lubują się w
ogłaszaniu końca działalności. Kiedy kondukt pożegnalny Katedry ruszył? Tego
chyba sami muzycy nie wiedzą, bo już zdaje się album „The Guessing Game” miał być tym pożegnalnym. Ja przynajmniej, w
tych zapowiedziach końca, już się pogubiłem. Na pewno po płycie ze zgadywankami
nagrali pierwszy album koncertowy w swojej dyskografii. Cwane lisy angielskie
koncert zarejestrowali w 2010 roku, czyli 20 lat po założeniu zespołu i nazwali
„Anniversary”, co by bardziej dostojnie
zabrzmiało. Oddać im jednak trzeba, że zrobili to z pomysłem.
Występ, który na tym albumie
został uwieczniony składa się z dwóch części. Pierwszą część (na pierwszym CD)
zatytułowano „Back to the Forest” i
jest to live wersja całego debiutanckiego albumu Cathedral pt „Forest of Equilibrium” z 1991 roku. Co
ciekawe, specjalnie na tę okazję skrzyknęli się w oryginalnym składzie, który
wersję studyjną przed laty nagrywał. Drugi krążek zatytułowano „Freak Winter”, co fajnie nawiązuje do
daty koncertu, tj. 3 grudnia 2010 roku (A propos: Ozzy Osbourne obchodził wtedy
62 urodziny. Przypadek?). Ta część koncertu została odegrana już przez skład
znany, choćby z ostatniego dotychczas, studyjnego krążka „The Guessing Game”.
Ci fani, którzy są z Cathedral od
początku istnienia kapeli, być może zareagują, na taki a nie inny kształt tego
koncertu, przeciągłym fuuuuuck yeeeeeeah! Jest jednak małe „ale” - w drugiej
części występu, nie uświadczymy ani jednej z
piosenek, które Cathedral nagrał mniej więcej, od połowy lat 90.
ubiegłego wieku, do połowy pierwszej dekady XXI wieku. Widocznie można olać
blisko połowę dyskografii na koncercie typu „Anniversary”. Fuuuuuuck noooooo! Nikt mi nie wmówi, że takie
zajebiste numery jak np. „Captain Clegg”
z albumu „Caravan Beyond Redemption” albo
„Black Robed Avenger” z „The VIIth Coming”, nie zrobiłyby łubu
dubu na żywo. Taki to już urok albumów koncertowych, że doborem utworów nie da
się zadowolić wszystkich słuchaczy.
Pomysł żeby zagrać cały „Forest of Equilibrium” w starym składzie
był równie ciekawy, co ryzykowny. Jednak udało się. Starzy druhowie przyłożyli
się i na żywo stare kawałki zabrzmiały nawet potężniej niż na płycie z 1991
roku. Jedynym niedociągnięciem okazał się wokal Dorriana. Po części Lee sam
sobie ten los zgotował, bo w wersjach studyjnych dwugłosy pojawiają się bardzo
często i nie udało się oddać całego klimatu tych wokali w warunkach live. Poza
tym, można odnieść wrażenie, że wokalista nie chapnął wystarczająco dużo
puddingu i nie zapyrkoliło mu w gardzieli tak jak kiedyś.
Druga część koncertu to swoiste the best of z
płyt, które w opinii lidera Cathedral, są najlepsze w dyskografii zespołu. Wyjątkiem
jest klawiszowe interludium, które stanowi utwór „The
Last Spire pt. 1 (Entrance)” z zapowiadanej na 2012 rok, ostatniej (sic!)
płyty Katedry. Ta część charakteryzuje się wyeksponowanym, mocnym jak diabli
basem Leo Smee’a. Brak drugiej gitary w niektórych utworach jest odczuwalny,
ale nie aż tak, aby katedralne hiciory przestały poniewierać. Słychać też, że Lee
Dorian jednak pewniej czuje się w nieco młodszym repertuarze, bo w tej części
koncertu radzi sobie lepiej. Tu i ówdzie panowie się rozjadą na pół sekundy,
ale widocznie nie stali jak kołki, wpatrzeni np. w gryfy, więc jest ok. Trochę
zawodzi natomiast Brian Dixon w kawałku „Midnight
Mountain”. Pewnie nie jeden fan pomruczy też, coś w stylu: szkoda, że Adam
Lehan nie dołączył w numerach z „The
Ethereal Mirror”.
Fanów słychać właściwie tylko w przerwach między kolejnymi utworami. Nie
wiem czy zabrakło specjalnego mikrofonu zbierającego dźwięk z publiki, czy też
ludkowie zebrani tego wieczoru w Islington Academy, byli już na kacu?
Przypuszczam, że gdyby np. Brazilejros huknęli sławetne „let’s groove, sonic muthafucka” w numerze „Cosmic Funeral”, to by zatrzeszczało w uszach. Ostatecznie całość
można podsumować zdaniem: nie jest źle, ale mogło być lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz