sobota, 7 kwietnia 2012

DARK SUNS - Orange


Nazwa zespołu: DARK SUNS

Tytuł płyty: Orange

Utwory: Toy; Eight Quiet Minutes; Elephant; Diamond; Not Enough Fingers; Ghost; That Is Why They All Hate You in Hell; Vespertine; Scaleman; Antipole

Wykonawcy: Maik Knappe – gitary; Torsten Wenzel – gitary; Jacob Müller – gitara basowa; Ekky Meister – instrumenty klawiszowe; Niko Knappe – wokal, instrumenty perkusyjne

Wydawca: Prophecy

Rok wydania: 2011

Wpadłem niedawno, dość przypadkowo, na youtube'owy profil firmy wydawniczej Prophecy, gdzie można znaleźć utwory paru kapel - między innymi Dark Suns. Coś zaczęło mi dzwonić pod czachą i w końcu sobie przypomniałem, że widziałem tę grupę występującą jako support przed Pain Of Salvation w 2005 roku w Krakowie. Po tamtym koncercie wcale mnie nie zainteresowała. Wszystko, co po latach przypominam sobie z jej krakowskiego gigu, można zawrzeć w jednym zdaniu: paru szwabskich smutasów z wokalistą za bębnami, powodujących odruch ziewania. Przykro to stwierdzić, ale do koncertu zespołu, w którym głównym wokalistą jest perkusista, pasują doskonale, choć użyte w całkiem innym kontekście, słowa wypowiedziane w filmie „Copying Beethoven” przez odgrywającego jedną z głównych ról Eda Harrisa: „To jak pies chodzący na tylnych łapach. Nie może być zrobione dobrze, ale zadziwiające jest, że się w ogóle udaje”

I po latach, co się okazuje? Dark Suns wydali właśnie czwartą płytę a gdy usłyszałem jej fragmenty zrobiło mi się głupio, że tak łatwo skreśliłem kiedyś ten zespół. Potem wysłuchałem całości i pomyślałem – popiół się przyda. Progres Ciemnych Słońc jest podobny do tego, jaki przeszli Opeth. Kapela braci Knappe, również startowała grając dość zapętloną muzę z wokalistą mieszającym czysty, nierzadko delikatny wokal z growlem. Dziś po growlach nie ma śladu a muzycznie zawędrowali w rejony rocka progresywnego o zabarwieniu retro.

Muzykę zawartą na płycie „Orange” umieściłbym gdzieś pomiędzy dokonaniami The Mars Volta, rock operami czy musicalami typu „Jesus Christ Superstar” oraz ostatnim wcieleniem Opeth. Marsjańska jest żywiołowość w graniu i „poszarpanie” kompozycji, oraz ich muzyczne ADHD (rzecz jasna, nie chodzi tu o akordy A-dur itd.). Skojarzenie z rock operami i musicalami może wywoływać śpiew Niko Knappego. Gość zaprezentował bardzo wiele „twarzy” swojego głosu. Tutaj zaczynają się schody. Nie wszystkie barwy, których używa ten wokalista są przekonujące. Stężenie sacharyny w głosie Niko czasami jest zbyt duże (np. zwrotka „Toy”). Do cukru, wokalista dosypał czegoś w „Scaleman” i wyszło o niebo lepiej.  Wspomnę też o zabawnej barwie głosu w niektórych częściach „That Is Why They All Hate You in Hell” gdzie słychać teściową, która zobaczyła zmutowanego szczura.

Wydaje się, że Niko chce pokazać nam bardzo szeroką paletę możliwości swojego głosu, zapominając, że najistotniejsze jest by przekazywać głosem różne stany emocjonalne. Tak więc Danielowi Gildenlöwowi to on jeszcze nie dorównał. W tym momencie wpada pan Ranicki herbu Suche Komnaty (postać w filmie „Potop” grana przez Stanisława Łopatowskiego) i jednym cięciem niewidzialnej szabli, rozwiewa wszelkie wątpliwości, mówiąc: „bo jemu nikt nie dorówna!”. Porównanie do Opeth z płyty „Heritage” opiera się głównie na tym, że  Dark Suns mają dość podobny pomysł na brzmienie zespołu. Dodatkowo pojawiająca się czasem, pewnego rodzaju melancholia, również łączy ich z Opeciakami.

Instrumentaliści na płycie „Orange” spisują się bardzo dobrze. Gitarzyści skupiają się na wspólnym budowaniu harmonii i nastroju. Na całe szczęście unikają sytuacji typu: jeden gość robi podkład a drugi wciska solówki gdzie popadnie. Samo brzmienie gitar wywołuje u mnie pomruki zadowolenia, jak u kocura, który właśnie skończył moczyć pyszczek w tłustym mleku. Zgranie sekcji rytmicznej jest spoiwem tej nierzadko szalonej muzyki. Choćby fragment z onirycznym wokalem w „Eight Quiet Minutes”, ukazuje to zgranie. Jacob Müller to cichy bohater drugiego planu, taki Kyuzo (jeden z „Siedmiu Samurajów”) tego albumu. Posłuchajcie co robi np. w kawałku „Elephant”.

Instrumenty klawiszowe często mają decydujący „głos”. Całe mnóstwo smaczków, które zapodaje Ekky Meister sprawia, że ta płyta nie ma prawa szybko się znudzić uważnemu słuchaczowi. Dęciaki dają radę, choć chciałoby się żeby grały nieco więcej. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że występują na prawach gościa. W okolicach piątej minuty piosenki „Vespertine” trąbka i skasofon kłócą się, albo już nawet targają za kudły, podczas gdy reszta zespołu sprawia wrażenie prujących traktorem przez wertepy.

Słychać w graniu Dark Suns niesamowitą witalność i desperacką wręcz chęć posmakowania wolności. Nie ma na płycie „Orange” utworu wymęczonego. Przeciwnie, można odnieść wrażenie, że Dark Suns mieli nadmiar pomysłów i musieli wybierać to co im najbardziej pasowało do wizji krążka. Wyróżnia się bajeczny „Not Enough Fingers”, będący pięcioma minutami podróży przez głęboką noc. Umiejscowienie tego kawałka w połowie płyty, pomiędzy utworami pełnymi dramatyzmu i napięcia, to strzał w dziesiątkę. A propos liczby 10, to dziesiąty utwór na tym albumie jest niezwykły. „Antipole”, bo o nim mowa, jest wręcz epicki a przy tym pozbawiony sztucznego nadęcia i pompy. Utwór „Vespertine” to już majstersztyk jakich mało.

Należy też wspomnieć o tym jak album „Orange” prezentuje się od strony wizualnej. Szata graficzna, fakt że kompakt wyglądem naśladuje płytę winylową a nawet rodzaj papieru z którego zrobiono okładkę – to wszystko współgra z muzyką. Po jej wysłuchaniu mogę stwierdzić, parafrazując znane powiedzenie: Niemiec też potrafi… zagrać, nie stojąc na baczność. Pozostaje teraz czekać aż Ciemne Słońca ponownie wystąpią u nas, już z Niko w roli frontmana bez barykady. Oby tylko, zanim przyjadą, nie przyjechał wcześniej zegarmistrz światła… pomarańczowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz