sobota, 12 maja 2012

OVERKILL - The Electric Age


Nazwa zespołu: OVERKILL

Tytuł płyty: The Electric Age

Utwory: Come and Get It; Electric Rattlesnake; Wish You Were Dead ; Black Daze ; Save Yourself ; Drop the Hammer Down; 21st Century Man ; Old Wounds, New Scars ; All Over But the Shouting; Good Night

Wykonawcy: Bobby “Blitz” Ellsworth –wokal; DD Verni – gitara basowa; Dave Linsk  – gitary; Derek Tailer  – gitary; Ron Lipnicki – instrumenty perkusyjne

Wydawca: Nuclear Blast

Rok wydania: 2012

Zarząd Główny Stowarzyszenia Elektryków Polskich w 1985 roku (wyszła wtedy pierwsza płyta Overkill pt „Feel The Fire”) ogłosił 10 czerwca jako Międzynarodowy Dzień Elektryka. Niestety, nikt w Nuclear Blast nie wpadł na pomysł by ten fakt wykorzystać. Premierę nowej płyty Overkill zatytułowanej „The Electric Age” wyznaczono na przełom marca i kwietnia. Jednak i bez pijarowych sztuczek nowy krążek thrasherów z New Jersey broni się znakomicie.

Na pewno, prądu (dosłownie i w przenośni) nie brakło, gdy Overkill nagrywał „The Electric Age”, który jest krążkiem bardzo intensywnym. Zespół stworzył piosenki z tych samych elementów z których korzystał już wcześniej. Zrobił to jednak tak, że nasuwa się komentarz w stylu „żyć, nie umierać”. Nie chodzi tu tylko o jakość utworów, ale także o ich charakter. Rzecz jasna, Overkill nie gra wesołkowatego metalu, ale jest na „The Electric Age” energia, która każe zabrać dupę w troki zamiast użalać się nad sobą.

Ekipa Blitza i Verniego na „The Electric Age” nie zaskakuje stylistycznie. Trzeba jednak podkreślić, że pierwiastki klasycznego heavy metalu zaznaczają się na tej płycie prawie tak mocno, jak na pierwszych albumach Overkill. Do stu drzazg z włóczni Wotana, w otwierającym płytę kawałku „Come and Get It” jest nawet jakiś teutoński chór, który obudził mi w beretce szaloną myśl: gdyby Overkill sprzedawał u nas tyle płyt, co w Niemczech, to może zagraliby jakiegoś czadowego krzesanego?

W ostrym uzębieniu Overkill na „The Electric Age” znajdziemy jeden ubytek. Jest nim brak chwytliwego refrenu w piosence „Old Wounds, New Scars”. Refren, który tu się znalazł robi wrażenie mostka, który ma dopiero prowadzić do czegoś wielkiego. Zabrakło też charakterystycznego intra basowego w którymś z utworów. Mamy jednak rekompensatę w postaci początku do, ostatniego na albumie, utworu „Good Night”. Po dziewięciu czadowych numerach, gdy wchodzi coś takiego, to trudno żeby banan na twarzy się nie pojawił. „Good Night” to świetny, wpadający w ucho kawałek. Co ciekawe, zawiera arcy-metallikowy fragment. Blitz oprócz genialnego, jankesko przeciągniętego śpiewu w refrenie, sprzedał tu świetne zawołanie „good night kiss” na początku solówki. Dla mnie to jest kultowe już od pierwszego przesłuchania. Żeby było jeszcze zabawniej, to utwór ten kończy się identycznie jak kawałek „Don't Let Daddy Kiss Me” praojców z  Motörhead.

Oczywiście „dobranocka”, to nie jedyny highlight nowej płyty Overkill. Jest przebojowy „Electric Rattlesnake” zawierający świetne sabbathowe uzupełnienia thrashowej jatki. Nietypową, jak na zespół Blitza, rytmiką wyróżnia się „Black Daze”. Chyba nawet nosiciele kołnierza ortopedycznego będą ruszać, przy tym numerze, banią. Niesamowicie energetyczny „Save Yourself” na żywo nikogo nie ocali. Refren w tym kawałku jest sprokurowany tak, aby na koncercie publika zdzierała gardła powtarzając tytuł po wokaliście. Utwór „All Over But the Shouting” to świetna praca gitar. Jeden z riffów przypomina nawet alarm w elektrowni jądrowej. Przed sypiącym iskrami solem gitary, Ron Lipnicki sadzi takie przejścia, jakby chciał rzec – wszystkich kart jeszcze nie odkryłem. Z całej ekipy serwującej elektrowstrząsy, na szczególną uwagę, zasłużył sobie Dave Linsk, który już w pierwszym utworze: „Come and Get It”, wycina takie solo, że żałuję iż nie mam takiej brody jak on. Wówczas opad szczęki choć trochę miał bym zamortyzowany.

Kolejny świetny album Overkill, zdobi kolejna świetna okładka Travisa Smitha. Nie wiem, czy to efekt nowości, ale jak dotychczas, to chyba najlepszy obrazek frontowy w historii ekipy z New Jersey. W środku rozkładanej okładki jest m.in. przezajebiste, zmontowane zdjęcie, na którym kształt charakterystycznej uskrzydlonej czachy tworzą pioruny. 

The Electric Age” nie zaskakuje wysoką formą zespołu, bo płyta ta wyszła po takim cudeńku jak „Ironbound”. Jest to bardziej potwierdzenie wysokiej formy. Marketing swoje, różne pijary swoje, ale każdy, komu uszy pokrył już zielony overkillowy nalot, powie wam: ekipa Blitza i Verniego rządzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz