Nazwa
zespołu: OVERKILL
Tytuł płyty:
The Electric Age
Utwory: Come
and Get It; Electric Rattlesnake; Wish You Were Dead ; Black Daze ; Save
Yourself ; Drop the Hammer Down; 21st Century Man ; Old Wounds, New Scars ; All
Over But the Shouting; Good Night
Wykonawcy: Bobby
“Blitz” Ellsworth –wokal; DD Verni – gitara basowa; Dave Linsk – gitary; Derek Tailer – gitary; Ron Lipnicki – instrumenty
perkusyjne
Wydawca: Nuclear Blast
Rok wydania: 2012
Zarząd Główny Stowarzyszenia
Elektryków Polskich w 1985 roku (wyszła wtedy pierwsza płyta Overkill pt „Feel The Fire”) ogłosił 10 czerwca jako
Międzynarodowy Dzień Elektryka. Niestety, nikt w Nuclear Blast nie wpadł na
pomysł by ten fakt wykorzystać. Premierę nowej płyty Overkill zatytułowanej „The Electric Age” wyznaczono na przełom
marca i kwietnia. Jednak i bez pijarowych sztuczek nowy krążek thrasherów z New
Jersey broni się znakomicie.
Na pewno, prądu (dosłownie i w
przenośni) nie brakło, gdy Overkill nagrywał „The Electric Age”, który jest krążkiem bardzo intensywnym. Zespół
stworzył piosenki z tych samych elementów z których korzystał już wcześniej. Zrobił
to jednak tak, że nasuwa się komentarz w stylu „żyć, nie umierać”. Nie chodzi
tu tylko o jakość utworów, ale także o ich charakter. Rzecz jasna, Overkill nie
gra wesołkowatego metalu, ale jest na „The
Electric Age” energia, która każe zabrać dupę w troki zamiast użalać się
nad sobą.
Ekipa Blitza i Verniego na „The Electric Age” nie zaskakuje
stylistycznie. Trzeba jednak podkreślić, że pierwiastki klasycznego heavy
metalu zaznaczają się na tej płycie prawie tak mocno, jak na pierwszych
albumach Overkill. Do stu drzazg z włóczni Wotana, w otwierającym płytę kawałku
„Come and Get It” jest nawet jakiś
teutoński chór, który obudził mi w beretce szaloną myśl: gdyby Overkill
sprzedawał u nas tyle płyt, co w Niemczech, to może zagraliby jakiegoś
czadowego krzesanego?
W ostrym uzębieniu Overkill na „The Electric Age” znajdziemy jeden
ubytek. Jest nim brak chwytliwego refrenu w piosence „Old Wounds, New Scars”. Refren, który tu się znalazł robi wrażenie
mostka, który ma dopiero prowadzić do czegoś wielkiego. Zabrakło też
charakterystycznego intra basowego w którymś z utworów. Mamy jednak
rekompensatę w postaci początku do, ostatniego na albumie, utworu „Good Night”. Po dziewięciu czadowych
numerach, gdy wchodzi coś takiego, to trudno żeby banan na twarzy się nie
pojawił. „Good Night” to świetny, wpadający
w ucho kawałek. Co ciekawe, zawiera arcy-metallikowy fragment. Blitz oprócz
genialnego, jankesko przeciągniętego śpiewu w refrenie, sprzedał tu świetne
zawołanie „good night kiss” na
początku solówki. Dla mnie to jest kultowe już od pierwszego przesłuchania.
Żeby było jeszcze zabawniej, to utwór ten kończy się identycznie jak kawałek „Don't Let Daddy Kiss Me” praojców z Motörhead.
Oczywiście „dobranocka”, to nie
jedyny highlight nowej płyty Overkill. Jest przebojowy „Electric Rattlesnake” zawierający świetne sabbathowe uzupełnienia
thrashowej jatki. Nietypową, jak na zespół Blitza, rytmiką wyróżnia się „Black Daze”. Chyba nawet nosiciele kołnierza
ortopedycznego będą ruszać, przy tym numerze, banią. Niesamowicie energetyczny „Save Yourself” na żywo nikogo nie ocali.
Refren w tym kawałku jest sprokurowany tak, aby na koncercie publika zdzierała
gardła powtarzając tytuł po wokaliście. Utwór „All Over But the Shouting”
to świetna praca gitar.
Jeden z riffów przypomina nawet alarm w elektrowni jądrowej. Przed sypiącym
iskrami solem gitary, Ron Lipnicki sadzi takie przejścia, jakby chciał rzec –
wszystkich kart jeszcze nie odkryłem. Z całej ekipy serwującej elektrowstrząsy,
na szczególną uwagę, zasłużył sobie Dave Linsk, który już w pierwszym utworze: „Come and Get It”, wycina takie solo, że
żałuję iż nie mam takiej brody jak on. Wówczas opad szczęki choć trochę miał
bym zamortyzowany.
Kolejny świetny album Overkill,
zdobi kolejna świetna okładka Travisa Smitha. Nie wiem, czy to efekt nowości,
ale jak dotychczas, to chyba najlepszy obrazek frontowy w historii ekipy z New
Jersey. W środku rozkładanej okładki jest m.in. przezajebiste, zmontowane
zdjęcie, na którym kształt charakterystycznej uskrzydlonej czachy tworzą
pioruny.
„The Electric Age” nie zaskakuje
wysoką formą zespołu, bo płyta ta wyszła po takim cudeńku jak „Ironbound”. Jest to bardziej
potwierdzenie wysokiej formy. Marketing swoje, różne pijary swoje, ale każdy,
komu uszy pokrył już zielony overkillowy nalot, powie wam: ekipa Blitza i Verniego
rządzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz