Nazwa zespołu: TESTAMENT
Tytuł płyty: Dark
Roots Of Earth
Utwory: Rise
Up; Native Blood; Dark Roots of Earth; True American Hate; A Day in the Death; Cold
Embrace; Man Kills Mankind; Throne of Thorns; Last Stand for Independence; Dragon
Attack; Animal Magnetism; Powerslave; Throne of Thorns (extended version)
Wykonawcy: Chuck
Billy – wokal; Eric Peterson – gitara; Alex Skolnick – gitara; Greg Christian –
gitara basowa; Gene Hoglan – instrumenty perkusyjne
Wydawca: Nuclear
Blast
Rok wydania: 2012
Oto jest nowy Testament. „Dark Roots Of Earth” wychodzi cztery lata po udanym krążku „The Formation Of Damnation”. Po tym, co
mówi w filmie o powstawaniu płyty mózg kapeli, czyli Eric Peterson, wynika, że
zespół wcale nie cierpiał na nadmiar gotowych piosenek zanim prace nad płytą
ruszyły pełną parą. Dobrze więc, że Testament zabrał się wreszcie do roboty i oczekiwanie
fanów nie przeciągnęło się jeszcze bardziej a zespół nie przespał wzmożonego
zainteresowania klasycznymi zespołami thrashowymi w ostatnich latach.
Przed nagrywaniem nowej płyty nie
obyło się bez problemów. Z formacji odszedł Paul Bostaph – muzyk, który na „The Formation Of Damnation” pokazał, że
świetnie pasuje (przynajmniej muzycznie) do tej kapeli. Zatrudnienie Gene
Hoglana „Ciemnym korzeniom…” na pewno
nie zaszkodziło, ale stabilizacji na stołku bębniarza w Testament niestety nie
gwarantuje, bo Atomowy Zegar to muzyk rozchwytywany i działający w dużej mierze
jako tzw. sideman.
Testament podobnie jak Metallica
czy Megadeth nie rozsiadł się na kanapie podpisanej 100% thrash. „Dark Roots Of Earth” to album mocno
zróżnicowany. Już sam utwór tytułowy po liftingu mógłby wejść do repertuaru np.
Alice In Chains. A taki „Cold Embrace”
w niektórych częściach zalatuje Opethem. Sam thrash na tym albumie też jest nie
jednej maści. Są petardy takie jak np. otwierający płytę „Rise Up” czy ostatni na podstawowej liście utworów „Last Stand for Independence”. Ale np. „A Day in the Death” to kawałek
nieodległy od zakręconego klimatu „Bastard”
Kata. Przebojowością wyróżniają się: „Native
Blood” do którego nakręcono teledysk, „True
American Hate”, który na koncertach był grany chyba jeszcze przed premierą
płyty i pewnie długo jeszcze z setlisty nie zniknie oraz „Throne of Thorns” świetnie nadający się do ćwiczeń mięśni szyj.
Wersja rozszerzona albumu zawiera
płytę DVD a na niej: koncertowe wykonania kilku starszych utworów grupy, film o
powstawaniu płyty i opowieści gitarzystów z serii „popatrzcie jakie mam zabawki”.
Na CD są także bonusy: trzy covery i wydłużona o kilkadziesiąt sekund wersja
utworu „Throne of Thorns”. Z tego
wszystkiego najciekawsze są przeróbki cudzych piosenek. „Dragon Attack” z repertuaru Queen to czysta zajebjoza. Po prostu
słychać, że panowie mają ubaw grając ten numer. Może będą rozkręcać mały jam na
koncertach za pomocą tej piosenki? „Animal
Magnetism” znany z oryginalnego wykonania Scorpions to parę minut mocno
zakopconego dźwiękowego pornola. Wreszcie, może nie tak zaskakujący w wyborze,
ale nie mniej udany jest cover „Powerslave”
Żelaznej Dziewicy.
Okładkę malnął, podobnie jak w
przypadku „The Formation Of Damnation”
Eliran Kantor. Obrazek wydaje się trochę mastodontowy w klimacie, zaś na jego
pierwszym planie uwieczniono mitycznego Cernunnosa. Co by nie gadać, okładka robi
wrażenie i wpada w oko. Wydanie w formie digibooka prezentuje się bardzo
solidnie i elegancko. Jakbym miał osiem lat to chciałbym dostać to na komunię.
Są charakterystyczne wokale Chucka Billy’ego. Są nietuzinkowe riffy
Petersona. Są boskie solówy Skolnicka. Spuchnięte paluchy Christiana też
słychać a Hoglan zaintryguje od czasu do czasu ciekawymi wtrąceniami na
blachach. Może nie czuć na tym albumie młodzieńczej energii jak na „The New Order”. Może nie ma takiego
polotu i świeżości jak na „Low” albo
czadu jak na „The Gathering”, ale „Ciemne Korzenie Ziemi” to bardzo dobry
album, którego słucha się wybornie i basta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz