Nazwa
zespołu: STINKING LIZAVETA
Tytuł płyty:
7th Direction
Utwory: The
Seventh Direction; View From The Moon; Moral Hazard; Dark Matter; The Space
Between Us; Z; Burning Sea Turtles; One To The Head; Ameican Dream; Ten
Thousand Hours; Stray Bullet; Democracy Vs. The Machine; Johnny Otis
Wydawca: Exile On Mainstream Records
Rok wydania: 2012
Zrodzeni w piwnicach zachodniej
Filadelfii – tak napisali o sobie na swojej stronie internetowej. Brzmi nie
mniej kultowo niż historia Chazza Michaela Michaelsa – łyżwiarza z filmu „Ostrza chwały”. Nie będę jednak
ściemniał, że Stinking Lizaveta to dla mnie kultowa kapela skoro do niedawna
nie byłem świadom jej istnienia. Lecz, jakkolwiek zabawnie by to nie
zabrzmiało, to w poszukiwaniu jakiegoś świeżego muzycznego mięcha natrafiłem na
Cuchnącą Lizawietę właśnie.
Tytuł albumu „7th Direction” pozwala się domyśleć, że
to już siódma płyta zespołu. Czy tytułowy kierunek jest jakimś drastycznie
nowym? Tego nie wiem na pewno, ale po usłyszeniu kilku starszych nagrań kapeli,
które można odnaleźć na YouTube (polecam np. wykonanie utworu „Scream Of The Iron Iconoclast” z 10 maja
2010 roku) wnioskuję, że raczej nie. Stinking Lizaveta odwołuje się bowiem do
tradycji rockowego power trio. Nie ma tu tysiąca nakładek, dogrywek itd., jest
natomiast czysta surowizna. Słychać wyraźnie każdy jęk gitary Yanniego
Papadopoulosa. Słychać każde szarpnięcie strun elektrycznego kontrabasu Alexiego
Papadopoulosa. Słychać każde uderzenie w zestaw perkusyjny Cheshiry Agusty. Śpiewu
natomiast nie słychać, bo … nikt w zespole nie śpiewa.
Muzykę Stinking Lizaveta
najczęściej chyba określa się jako doom jazz. Można też natrafić na takie
kategorie jak np. stoner sludge boogie-jazz. Słowo jazz używane jest w kontekście
tego zespołu głównie dlatego, że muzyka ta sprawia wrażenie zrodzonej z
jamowania a na „7th Direction” często
gęsto kapela brzmi jakby grała na żywo momentami improwizując. Tak naprawdę
jednak więcej ma wspólnego z doom, sludge czy stonerem. Dzieje się tak za
sprawą brzmienia gitarowych riffów, które są podstawą muzyki Cuchnącej Lizawiety.
Jeśli ktoś się zmęczył tym, jak wiele zespołów opakowuje dobry gitarowy riff w
masę efektów, cztery ścieżki gitary w kanale itd., to dla takiej osoby muzyka z
„7th Direction” będzie jak wyjście na
świeże powietrze z przesączonej syntetycznymi zapachami galerii handlowej. Inna
sprawa, że riffy Lizawiety są na swój sposób chwytliwe. Pewnego razu riff z
kawałka „American Dream” kołatał mi
się w głowie prawie cały dzień i nie chciał odpuścić.
No dobra. Riff riffem, ale
grzechem byłoby nie wspomnieć o tym jak zmyślnie Stinking Lizaveta buduje
napięcie i dramaturgię w swoich utworach. Przykładem niech będzie numer
zatytułowany „Burning Sea Turtles”.
Sama gra na gitarze Yanniego Papadopoulosa też potrafi wprowadzić w osłupienie.
Posłuchajcie co nagrał w „Stray Bullet”.
Tu nikt nikomu nie próbuje coś udowadniać. Te dźwięki są jak szaleniec, którego
same spojrzenie mrozi krew w żyłach.
Na niekorzyść wyróżnia się eko-kartonik,
w który zapakowana jest płyta. Szczątkowe informacje, brak fotek itd., sprawiają,
że mało ciekawie się prezentuje. Cóż takie czasy. Znamienne jest, że zespół
przed rozpoczęciem sesji nagraniowej prosił fanów o wsparcie finansowe, bo
wytwórni nie było stać na opłacenie kosztów studia. Nic dziwnego więc, że album
wygląda jak wygląda. Na szczęście muzyka zawarta na tej płycie dobrze brzmi.
Wyraziście i dynamicznie. W studiu z zespołem pracował Sanford Parker, którego
niektórzy pewnie kojarzą z kapeli MINSK lub ostatnio z Nachtmystium.
Cuchnąca Lizavieta na „7th
Direction” jest pełna życia. Bywa czasem zasępiona lub lekko uśmiechnięta,
ale częściej wrzeszczy gitarowo perkusyjnym hałasem, że jej źle albo, że można
jej naskoczyć bo ona i tak sławę czy świecidełka ma w głębokim poważaniu.