Nazwa zespołu: HOMO
TWIST
Tytuł płyty: Moniti
Revan
Utwory: Open yo cha cha; Arkadiusz; Norwid; Spider act I; Spider
act II; Spider act III; Człowiek z wiekiem od trumny; Irma tine Var; Twist
Again; Moniti Revan; Bambry; Płaszcz syna; (...); Bema pamięci żałobny rapsod;
Admire dau
Wykonawcy: Olaff Deriglasoff – gitara basowa; Arthur Hajdasz
– instrumenty perkusyjne; Maciej Maleńczuk – wokal, gitara
Wydawca: Music Corner
Rok wydania: 1997
15 listopada 1997 roku w Japonii
miała miejsce premiera płyty Celiny Dion pt. „Let's Talk About Love” - zawierającej m.in. nieśmiertelny hit „My
Heart Will Go On” z filmu “Titanic”. Chociaż lubię uroczą
Celinę z Kanady, bo przecież śpiewać potrafi a do tego jest zadeklarowaną fanką
AC/DC, to nie będę dziś o miłości na statku pisał. Tak się bowiem składa, że
tego samego dnia, u nas nad Wisłą, wyszła płyta „Moniti Revan” zespołu Homo Twist i ten temat wydaje mi się znacznie
bardziej zajmujący.
Poprzednią płytę Homo Twist
zatytułowaną „Homo Twist” wyróżniał
m.in. udział gości wspomagających podstawowe trio. Na „Moniti Revan” gości nie ma i przez to muzyka jest bardziej zwarta
brzmieniowo, szczególnie jeśli chodzi o gitarę. Mimo to, „bida z bryndzą” tej
płyty nie dotknęły. Zmiana na stanowisku basisty też szkody nie narobiła.
Chociaż Deriglasoff nie gra tak ciekawie i wszechstronnie jak Dreadhunter, to
wpasował się w zespół bardzo dobrze.
Płytę otwiera skoczny „Open yo cha cha“, od którego bije
plemienna energia. Jeśli ten numer kogoś nie rusza, to chyba czas poszukać domu
pogodnej starości. Potem, charakteryzujący się wzorowym zgraniem sekcji
rytmicznej „Arkadiusz”, w którym
Maleńczuk pokazuje, co znaczy doskonałe użycie wulgaryzmów (bez przesady – tak,
aby wulgarne słowa miały moc a nie występowały na prawach interpunkcji). Następny
jest „Norwid”, w którym tekst to fragmenty
wiersza „Moja piosnka (I)” Cypriana
Kamila Norwida. Kawałek ten ma niepokojący mrok rozsiewany głównie przez
schizofreniczną gitarę i przyczajony głos wokalisty.
Potem nadchodzi trzyczęściowy „Spider”. Część środkowa zawiera wiersz
Emily Dickinson o pająku artyście. Kto wie, czy Maleńczuk nie traktował tej
postaci, jako swoistego punktu odniesienia dla siebie i innych artystów maści
wszelakiej? Wyplątujemy się z psychodelicznej pajęczyny w następnym kawałku. „Człowiek z wiekiem do trumny” – bo o nim
mowa - to świetne nerwowe granie Maleńczuka i Hajdasza a także, chyba najlepszy
tekst na płycie. Tytułowy człowiek jest trochę niespójny, bo raz deklaruje, że
„święto, to każdy dzień póki żyję” zaś
potem ironizuje, że „jest very good a
będzie jeszcze bardziej”. Ale kto z nas jest wewnętrznie spójny, bez cienia
hipokryzji? Ten kto jest, niech pierwszy rzuci kamień.
„Irma tine Var” to plemienny taniec, a w zasadzie twist. Hajdasz w tym
numerze, odjął po prostu od rytmu twista, jedno uderzenie werbla. Żeby było
śmiesznie, to kolejnym utworem jest zawadiacki „Twist Again”, który dość długo fika w stylu Jamesa Browna. W tym
kawałku, na koniec wylewa się nadwiślańskie voodoo. Dzięki niemu, zespół bardzo
płynnie przechodzi do utworu tytułowego, naszpikowanego: zmianami tempa, rytmu
czy napięcia, ale nie tak kanciastymi jak np. u kapel thrash metalowych. Mam
marzenie ściętej głowy związane z utworem „Moniti
Revan”, a mianowicie żeby przerobili go Decapitated z Voggiem na
akordeonie.
„Bambry” to skoczny pancur z rytualnym intro. Maleńczuk „śpiewa” ten
numer tak, jakby opowiadał coś kumplowi w ciemnej bramie, przy winku. Następny
numer też ma ciekawe intro, a mianowicie obertasowe, czyli swojskie na maxa. „Płaszcz syna” to kawałek o przygodach
Maleńczuka związanych z demonstracją studencką, na której znalazł się
przypadkowo, bo akurat wyszedł pograć na ulicy. Plemienne granie jest tu na
pierwszym planie.
Potem następuje minuta ciszy …, a
dalej „Bema pamięci żałobny rapsod”
czyli przeróbka utworu, który napisał Czesław Niemen do wiersza Cypriana Kamila
Norwida. Głowa Maleńczuka to faktycznie bomba (patrz tekst do „Twist Again”), ponieważ porwał się na
ten utwór. Porwał się i … nie poległ. W roli epilogu tego albumu występuje
dźwiękowy, dancingowy dym papierosowy nazwany „Admire dau”. Pozwala on wrócić do rzeczywistego świata, gdzie nie
ma już włóczniami przebitych smoków, jaszczurów i ptaków (patrz wiersz Norwida
w poprzednim utworze).
Siła tej płyty wynika z udanego
połączenia nieszablonowych tekstów (często opartych o wymyślony język), które
są świetnie zaśpiewane, niesamowitej atmosfery, punkowego brudu, orient-schizo
gitar i ciekawych, niekiedy bezczelnie tanecznych, rytmów gdzie funky współżyje
z plemienną pulsacją. To wszystko skutkuje mnogością emocji różniastych.
Emocji, co do których szczerości, trudno mieć wątpliwości. Homo Twist na
albumie „Moniti Revan” ponownie udaje
się niełatwa sztuka bycia prawdziwie oryginalnym zespołem. O ile „Homo Twist” zasługuje na miano jednej z
najlepszych nawiedzonych płyt, powstałych w Polsce, to „Moniti Revan” zasługuje na to miano, w co najmniej równym stopniu.
A teraz nucimy:
„Dirre
man
Elma tine var
Elmanon
El-ma-ne-var
Dirre man
Dirre man
Elmane valia dar”