Nazwa zespołu: PESTILENCE
Tytuł płyty: Doctrine
Utwory: The
Predication (intro); Amgod; Doctrine; Salvation; Dissolve; Absolution;
Sinister; Divinity; Deception; Malignant; Confusion
Wykonawcy: Patrick
Mameli – wokal, gitary; Patrick Uterwijk – gitary; Jeroen Paul Thesseling – gitara basowa; Yuma van Eekelen – perkusja
Wydawca: Mascot Records
Rok wydania: 2011
„Doctrine” to drugi album Pestilence od czasu zmartwychwstania tej
kapeli w 2008 roku. Przed nagraniem do składu powrócił basista Jeroen Paul
Thesseling, który grał na płycie „Spheres”
z 1993 roku. Skład zasilił także nowy perkusista, najmłodszy obecnie w
Pestilence, Yuma van Eekelen. Z kilku wywiadów z niekwestionowanym liderem
zespołu, Patrickiem Mamelim wynika, że Pestilence to dla niego obecnie
odskocznia od codziennej pracy zawodowej. Ponoć jego żona dowiedziała się z Internetu
o tym, że był on kiedyś dość znanym muzykiem. Zespół od czasu reaktywacji nie
gra długich tras koncertowych. Czyli pogrywają sobie panowie w wolnych
chwilach. Na szczęście z dobrym skutkiem.
Album
otwiera ciekawe intro z nadpobudliwym kapłanem w roli głównej. Dobry pomysł i
równie dobre wykonanie. Potem zaś … świetny death metal, ciężki i finezyjny
zarazem. To chyba najlepsza cecha tego albumu, połączenie ciężkich, jak cały
ołów tej planety, riffów z ciekawymi zagrywkami i kosmicznymi solówkami gitar.
Nie odnosi się jednak wrażenia, że muzycy szpanują warsztatem. Ich wyobraźnia
po prostu odpływa czasem w dziwne rejony. Samo brzmienie riffów, zwłaszcza tych
najcięższych, jest nietypowe. Ale Patryki używają 8-strunowych gitar Ibanez RG2228GK,
więc eksperymentują. W kawałku „Dissolve”
są jakieś zmodyfikowane genetycznie akordy, w połączeniu z powolnym tempem i
akcentami przypominającymi ciosy Nikołaja
Wałujewa daje to dźwiękową pełzającą chorobę.
Większość riffów jest grubo ciosana, czyli
więcej akordów niż przebierania palcami. Zdarzają się jednak także bardziej
thrashowe. Wspomniana wyżej pozaziemskość solówek również nie wynika z szaleńczej
prędkości. Patryki używają jakiś dziwacznych skal np. w „Absolution” solówka jest w zasadzie jazzowa. Do nietypowych gitar
dodajmy bezprogowy bas Thesselinga, który wyłania się z gitarowego grzęzawiska
raz po raz np. w powracającej zagrywce między mocarnymi riffami utworu „Sinister”. W kawałku „Deception” bas odgrywa nawet solo. Warto
też zwrócić uwagę na ciekawą pracę Thesselinga w „Malignant".
Yuma van
Eekelen świetnie się spisał nagrywając bardzo dynamiczną jak na death metal
perkusję. Weźmy kawałek „Salvation”
gdzie powtarzany świetny riff nabiera różnego kolorytu dzięki zmiennej perkusji. Genialnie prosta i skuteczna jest
też współpraca perkusji i wokalu w trzeciej zwrotce tego utworu. Patrząc na
zdjęcia Mameliego i słuchając najnowszej płyty Pestilence, można dojść do
wniosku, że podczas nagrywania wokali Patrick wyrywał sobie włosy z prawej
brwi. Zwłaszcza w „Sinister” Mameli
pokazuje skalę swojego chorego głosu. Wokal ma podobny do Martina van Drunena
(obecnie Hail Of Bullets i Asphyx a wcześniej Pestilence) i Johna Tardyego
(Obituary). Niektórym zapewne nie spodoba się powtarzanie tytułu w refrenie
każdej piosenki, ale z drugiej strony w sytuacji, gdy tytuły są tak proste i
jednocześnie zachęcające, aby zwrócić uwagę na treść tekstów, może mieć to
sens. Ma to też walor koncertowy.
Teksty
ogólnie rzecz biorąc krążą wokół tematyki religijnej. Szczególnie podkreślono
część tekstu do piosenki „Deception”,
powtarzając po tym jak instrumenty wybrzmiały następujące słowa
Seeing is believing
Believing
is following
Following is religion
Religion
is deception
Deception
is LIFE
Z
tekstami koresponduje też okładka przedstawiającego wrednego typa w biskupim
stroju, zapewne tego samego, który przemawia do nas w intro otwierającym album.
Oczywiście można się zastanawiać czy na okładce równie dobrze nie mógłby być
wredny typ w stroju imama. Ale diabli wiedzą, kto tam w Holandii stanowi lepszą
wodę na młyn ateistów: księża pedofile czy imamowie w wolnym czasie składający
bomby.
Nowy
album Pestilence raczej nie sprawi, że ktoś spadnie z fotela przy pierwszym
przesłuchaniu myśląc, iż właśnie odkrył Amerykę. Niemniej jednak jest to bardzo
dobra płyta, na której muzyka balansuje między klarownością i zagmatwaniem,
brutalnością i finezją. Z tym, że klarowna brutalność ostatecznie przeważa.
Znajdziemy tu metalowy trzon wspólny z Obituary czy Morbid Angel, atonalność
jak w Primus i jazzrockowe wyprawy jak w Cynic, dla dodania smaku. Płyta nie zaczyna
się nudzić po kilku przesłuchaniach i ma takie momenty, na które się czeka.
Dodatkowo wzbudza nadzieję i ciekawość: co też wyczarują z tych 8-strunowych
gitar następnym razem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz