niedziela, 11 marca 2012

PESTILENCE - Doctrine


Nazwa zespołu: PESTILENCE

Tytuł płyty: Doctrine

Utwory: The Predication (intro); Amgod; Doctrine; Salvation; Dissolve; Absolution; Sinister; Divinity; Deception; Malignant; Confusion

Wykonawcy: Patrick Mameli – wokal, gitary; Patrick Uterwijk – gitary; Jeroen Paul Thesseling  – gitara basowa; Yuma van Eekelen – perkusja

Wydawca: Mascot Records

Rok wydania: 2011

„Doctrine” to drugi album Pestilence od czasu zmartwychwstania tej kapeli w 2008 roku. Przed nagraniem do składu powrócił basista Jeroen Paul Thesseling, który grał na płycie „Spheres” z 1993 roku. Skład zasilił także nowy perkusista, najmłodszy obecnie w Pestilence, Yuma van Eekelen. Z kilku wywiadów z niekwestionowanym liderem zespołu, Patrickiem Mamelim wynika, że Pestilence to dla niego obecnie odskocznia od codziennej pracy zawodowej. Ponoć jego żona dowiedziała się z Internetu o tym, że był on kiedyś dość znanym muzykiem. Zespół od czasu reaktywacji nie gra długich tras koncertowych. Czyli pogrywają sobie panowie w wolnych chwilach. Na szczęście z dobrym skutkiem.

Album otwiera ciekawe intro z nadpobudliwym kapłanem w roli głównej. Dobry pomysł i równie dobre wykonanie. Potem zaś … świetny death metal, ciężki i finezyjny zarazem. To chyba najlepsza cecha tego albumu, połączenie ciężkich, jak cały ołów tej planety, riffów z ciekawymi zagrywkami i kosmicznymi solówkami gitar. Nie odnosi się jednak wrażenia, że muzycy szpanują warsztatem. Ich wyobraźnia po prostu odpływa czasem w dziwne rejony. Samo brzmienie riffów, zwłaszcza tych najcięższych, jest nietypowe. Ale Patryki używają 8-strunowych gitar Ibanez RG2228GK, więc eksperymentują. W kawałku „Dissolve” są jakieś zmodyfikowane genetycznie akordy, w połączeniu z powolnym tempem i akcentami przypominającymi ciosy  Nikołaja Wałujewa daje to dźwiękową pełzającą chorobę. 

 Większość riffów jest grubo ciosana, czyli więcej akordów niż przebierania palcami. Zdarzają się jednak także bardziej thrashowe. Wspomniana wyżej pozaziemskość solówek również nie wynika z szaleńczej prędkości. Patryki używają jakiś dziwacznych skal np. w „Absolution” solówka jest w zasadzie jazzowa. Do nietypowych gitar dodajmy bezprogowy bas Thesselinga, który wyłania się z gitarowego grzęzawiska raz po raz np. w powracającej zagrywce między mocarnymi riffami utworu „Sinister”. W kawałku „Deception” bas odgrywa nawet solo. Warto też zwrócić uwagę na ciekawą pracę Thesselinga w „Malignant".

Yuma van Eekelen świetnie się spisał nagrywając bardzo dynamiczną jak na death metal perkusję. Weźmy kawałek „Salvation” gdzie powtarzany świetny riff nabiera różnego kolorytu dzięki zmiennej  perkusji. Genialnie prosta i skuteczna jest też współpraca perkusji i wokalu w trzeciej zwrotce tego utworu. Patrząc na zdjęcia Mameliego i słuchając najnowszej płyty Pestilence, można dojść do wniosku, że podczas nagrywania wokali Patrick wyrywał sobie włosy z prawej brwi. Zwłaszcza w „Sinister” Mameli pokazuje skalę swojego chorego głosu. Wokal ma podobny do Martina van Drunena (obecnie Hail Of Bullets i Asphyx a wcześniej Pestilence) i Johna Tardyego (Obituary). Niektórym zapewne nie spodoba się powtarzanie tytułu w refrenie każdej piosenki, ale z drugiej strony w sytuacji, gdy tytuły są tak proste i jednocześnie zachęcające, aby zwrócić uwagę na treść tekstów, może mieć to sens. Ma to też walor koncertowy. 

Teksty ogólnie rzecz biorąc krążą wokół tematyki religijnej. Szczególnie podkreślono część tekstu do piosenki „Deception”, powtarzając po tym jak instrumenty wybrzmiały następujące słowa
Seeing is believing 
Believing is following 
Following  is religion 
Religion is deception 
Deception is LIFE 
Z tekstami koresponduje też okładka przedstawiającego wrednego typa w biskupim stroju, zapewne tego samego, który przemawia do nas w intro otwierającym album. Oczywiście można się zastanawiać czy na okładce równie dobrze nie mógłby być wredny typ w stroju imama. Ale diabli wiedzą, kto tam w Holandii stanowi lepszą wodę na młyn ateistów: księża pedofile czy imamowie w wolnym czasie składający bomby. 

Nowy album Pestilence raczej nie sprawi, że ktoś spadnie z fotela przy pierwszym przesłuchaniu myśląc, iż właśnie odkrył Amerykę. Niemniej jednak jest to bardzo dobra płyta, na której muzyka balansuje między klarownością i zagmatwaniem, brutalnością i finezją. Z tym, że klarowna brutalność ostatecznie przeważa. Znajdziemy tu metalowy trzon wspólny z Obituary czy Morbid Angel, atonalność jak w Primus i jazzrockowe wyprawy jak w Cynic, dla dodania smaku. Płyta nie zaczyna się nudzić po kilku przesłuchaniach i ma takie momenty, na które się czeka. Dodatkowo wzbudza nadzieję i ciekawość: co też wyczarują z tych 8-strunowych gitar następnym razem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz