Nazwa
zespołu: DEATH BREATH
Tytuł płyty:
Stinking Up The Night
Utwory: Death
Breath; Chopping Spree ; Heading for
Decapitation; Dragged Through the Mud; Coffins of the Unembalmed Dead; A Morbid
Mind; Reduced to Ashes; Christ All Fucking Mighty; Flabby Little Things from
Beyond; Cthulhu Fhtagn
Wykonawcy:
Robert Pehrsson – wokal, gitary; Nicke Andersson – instrumenty perkusyjne,
gitary; Magnus Hedquist – gitara basowa; Scott Carlson – wokal; Jörgen
Sandström – wokal; Fred Estby – wokal
Wydawcy: Black Lodge
Rok wydania: 2006
Death Breath to jeden z zespołów
Nicke Anderssona, niegdyś bateristy, szeroko znanego Entombed. Nicke nie jest
typowym garowym, ponieważ w zespołach w których się udziela, sporo komponuje,
pisze trochę tekstów i dorzuca parę groszy na gitarze albo wręcz „przesiada
się” na gitarę. Jednakże gra dość konwencjonalnie i zapewne lubi w
niespodziewanych momentach ściągać przepocone obuwie. Na „Stinking Up The Night” jest autorem bądź współautorem 70% utworów. Drugim
autorem muzyki i tekstów jest „śpiewający” gitarzysta: Robert Pehrsson. Nie
słyszałem o nim wcześniej, ale podejrzewam, że nie dba przesadnie o higienę
jamy ustnej. Podstawowy skład uzupełnia basista o wdzięcznym imieniu Magnus.
Również on nie jest szerzej znany w Polsce. Domyślam się jednak, że ma problemy
z gastryką. Na płycie pojawia się też dodatkowo trzech wokalistów. Niektórych z
nich możecie kojarzyć z takich zespołów jak wspomniany wyżej Entombed, Grave
czy Dismember. Dlaczego aż trzech? Zapewne żaden z nich nie mógł wytrzymać z
podstawowym składem zbyt długo w studiu. Ogólnie jednak założenie zespołu było
ponoć takie, że grają klasyczny death metal. Dodatkowe warunki to: żadnych
siedmiostrunowych gitar, pięciostrunowych basów i triggerów na bębnach (to już
nie moje domysły ale info zaczerpnięte z ich profilu na MySpace).
Tak więc, jeśli drogi czytelniku
twoim ulubionym zespołem jest np. Fear Factory albo Rhapsody Of Fire, możesz
spokojnie odpuścić sobie nagrania Death Breath. Jeśli jednak masz niezdrowy
pociąg do serów pleśniowych typu gorgonzola, maślanki z jagodami czy kaszanki podsmażanej
z cebulą, a najlepiej tego wszystkiego razem, przy akompaniamencie Slayera,
Entombed, Sodom etc., jest spora szansa, że „Stinking Up The Night” przypadnie Ci do gustu.
Brzmienie tej płyty jest obleśne.
Na pewno nie spodoba się nikomu w Sanepidzie. Genialnie pasuje jednak do riffów
zawartych na „Stinking Up The Night”.
Z takim brzmieniem Death Breath mogą zagrać w każdym miejscu, od najmniejszych
kanciap do Wacken i wszędzie pozostawią za sobą smród. O ile przesłuchanie
jakiegoś numeru np. Dimmu Borgir może wywołać na twarzy przeciętnej lali
oglądającej Vivę niesmak i komentarz w stylu „daj se siana”, to po kawałku
Death Breath całkiem prawdopodobne są wymioty i krótkie „spierdalaj”. Taką moc
ma ta muzyka. Ma też totalny potencjał koncertowy i powoduje wysokie ryzyko
kontuzji mięśni szyji. Weźmy taki „Chopping
Spree”. Toż to najprawdziwszy pulsujący wrzód. Urokliwe są numery w których
Death Breath zaczynają wolnym motywem w którym zombie wypełza z grobu a potem
przyspieszają i zombie zaczyna pogoń za pierwszą napotkaną dewotką. Tak dzieje się w „Death Breath” czy „Dragged through the Mud”. Jeden numer jednakże wyróżnia się
szczególnie. Jest to „Cthulhu Fhtagn!”. Prawie nie ma
tu wokalu, ale atmosfera przez te parę minut jest poprostu chora. Czysty horror
wytworzony za pomocą zwykłego rockowego składu. Świetne zamknięcie albumu. Noc
się kończy. Zombie wraca do grobowca.
Okładka przedstawia komiksowe
rysunki o kolorystyce gnilno-siarczanej, czyli wszystko pasuje jak ulał.
Wnętrze książeczki jest jednak ubogie. Prawie same teksty piosenek. Dziwne, że
nie wpadli na pomysł żeby zamieścić tam jakiś komiks o przygodach gnijącego
Svena (postać z frontowej okładki).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz