niedziela, 25 marca 2012

HOMO TWIST - Homo Twist

Nazwa zespołu: HOMO TWIST

Tytuł płyty: Homo Twist

Utwory: Techno i porno; Populares uber alles; Demony; Peterda; Brain; Mandela; Sarajevo; Walka o pokój; Ten Years After; Syf; Portfel Ojca; Nobody; Taki jak ja; Krew na butach; Coś; Nikt z nikąd

Wykonawcy: Maciej Maleńczuk – wokal, gitara; Franz Dreadhunter – gitara basowa, instrumenty klawiszowe; Artur Hajdasz – instrumenty perkusyjne

Wydawca: Music Corner Records

Rok wydania: 1996

Jak podaje Wikipedia, 21 września 1995 r w świątyniach hinduistycznych na całym świecie, figury bóstw pochłaniały ofiarowywane im mleko. Miał miejsce tzw. cud mleka. Tego samego roku w Polsce dział się inny cud, a mianowicie zespół Homo Twist nagrywał swoją drugą płytę, którą zatytułował po prostu „Homo Twist”. Oba te wydarzenia dla mnie są równie tajemnicze, ale skupię się dziś na dźwiękach ekipy pana Maleńczuka.

Płytę „Homo Twist” poznałem po dobrych kilku latach od premiery, która miała miejsce w 1996 roku. Do dzisiaj jednak, atmosfera tego albumu robi niesamowite wrażenie. Mamy tutaj niezły bigos różnych brzmień, stylów muzycznych i liryków, ale wszystko razem tworzy mozaikę niczym z posadzki jakiejś świątyni na nowo odkrytym lądzie.

 Na tym albumie słychać zespół z krwi i kości. Czuć zarówno kolektywną współpracę muzyków, jak i swobodę, w tym jak traktują oni swoje instrumenty. Czasami wręcz zahacza to o plemienne granie, co w pewien sposób, słychać już w otwierającym płytę utworze „Techno i porno” a najbardziej bezpośrednio, zaznacza się w piosence „Walka o pokój” i refrenie piosenki „Mandela”. Partie gitar są wielobarwne. Z jednej strony, mający jakaś pierwotną siłę, pozornie niedbały styl Maleńczuka a z drugiej wkład gościnnie pojawiających się: Wojciecja Waglewskiego, Andrzeja „Pudla” Bieniasza i Rafała Kwaśniewskiego (wówczas lidera krakowskiego zespołu PRL). Do tego bogactwa dochodzi intuicyjne granie Artura Hajdasza na perkusji i kapitalne szycie na basie Franza Dreadhuntera, który na zdjęciu tylnej części okładki, trzyma pięknego Rickenbackera.

Maleńczuk genialnie interpretuje teksty. Jego maniera w śpiewie, obrazuje gościa  typu wrażliwy drań, czyli idealny magnes na samice z gatunku Homo Sapiens. Głos Maleńczuka poza tym, spaja bałaganiarską różnorodność materiału. A jest tu co spajać. Na tym albumie bowiem znajdziemy: punkowy motor („Krew na butach”, „Coś”), funkową lubieżność („Petarda”), bluesowe gibanie (ostatnia część „Ten Years After”), grunge’owy brud („Nobody”), knajpiany luz („Nikt z nikąd”) a nawet doomowy mrok („Demony”). Bardzo fajnie wypadł „Populares uber alles” oparty na „Peter Gunn Theme” autorstwa H. Manciniego (autor min słynnego motywu z „Różowej pantery”). Jednak muszę wyróżnić szczególnie dwa utwory. Genialny „Portfel ojca” gdzie pojawiają się czasem gitarowe orientalizmy. Podane w takim a nie innym brzmieniu i uzupełnione mocarnymi akcentami, wytwarzają nieamowity klimat, co fajnie kontrastuje z przyziemnym tekstem piosenki. Drugim arcydziełem jest „Sarajevo” mające siłę muzyki do przedstawienia teatralnego. Szczególnie fragment z solem gitary, to już praktycznie muzyka ilustracyjna. Robi jeszcze większe wrażenie jeśli uświadomimy sobie, że w tamtym czasie w Sarajewie, czyli jakieś 700 km od Krakowa, toczyła się wojna.

Wspominałem wcześniej o tym, jak różnorodne są gitary na płycie „Homo Twist”. Nie mniej różnorodne są teksty piosenek. Większość napisał Maleńczuk. Jego liryki są szczere i bezkompromisowe, ze szczególnym wskazaniem na utwór „Syf”. Ciekawe natomiast, jak po latach, sam autor zapatruje się na tekst do „Taki jak ja”? W niektórych utworach wykorzystano wiersze poety Kamana. Maleńczuk świetnie je wykonał. Nie gorzej poradził sobie z wierszami Emily Dickinson. Te liryki to jedne z najmocniejszych punktów całej płyty. Przytoczę fragment tekstu wykorzystanego w utworze „Brain”:
Mózg ma wagę równą Bogu
A więc funt do funta zważmy
Czym się różnią co być może
Tym czym zgłoska od sylaby
W jednym z wywiadów Maleńczuk wspominał o tym, jak skończył pracę nad tłumaczeniami wierszy Dickinson (pierwotnie przekładał na potrzeby jakiegoś spektaklu): „Piłem potem przez trzy tygodnie, żeby na nowo zchamieć. Żeby pozbyć się tej wrażliwości”. Nie dziwię się. Obok tych tekstów nie można przejść obojętnie.

Do świetnych tekstów i muzyki dodano genialny patent na okładkę a w zasadzie okładki. Zamiast standardowej książeczki mamy tutaj sześć luźnych kart. Na każdej jest inna ilustarcja nawiązująca do tekstów piosenek. Można sobie zmieniać okładkę w zależności od gustu, nastroju czy czego tam jeszcze. 


W ostatniej piosence na płycie Maleńczuk śpiewa, że  „nikomu nigdy nie zdarza się nic”. Mogę mieć tylko nadzieję, że nikomu nie zdarzy się ominąć ten album, który dzięki swemu bogactwu, jakości i oryginalności, zasługuje na miano jednej z najlepszych nawiedzonych płyt, powstałych w kraju nad Wisłą.

1 komentarz:

  1. Cześć! Trochę lat już minęło od publikacji. Widzę też, że nie zamieszczasz już nowych recenzji. Świat się zmienił. Blogi i fora internetowe umarły. Ale może to przeczytasz więc chciałbym chociaż przybić piątkę za ciekawą opinię na temat mniej znanej mi płyty jednego z moich ulubionych twórców - Maleńczuka. Z Homo Twista posiadam tylko album Live after death. Najpierw miałem na kasecie, tej podwójnej. Potem kupiłem płyty CD. I wierzyłem, że w zasadzie mi to wystarcza, że lubię tylko wersje live a studyjnych nie. Mijały lata, poszerzały się horyzonty muzyczne i inne. Zacząłem też brać lekcje perkusji (na starość hehe), co zmieniło moją percepcję muzyki, nawet tej już niby od dawna znanej. I słucham sobie tych staroci, odkrywam to na nowo, podróżuję w czasie i przestrzeni. I miło było pośród tego wszystkiego przeczytać również i Twój tekst. Wszystkiego dobrego. ;)

    OdpowiedzUsuń