Nazwa zespołu: PAIN OF SALVATION
Tytuł płyty: Road Salt One
Utwory: What She Means to Me; No Way; She Likes
to Hide; Sisters; Of Dust; Tell Me You Don't Know; Sleeping Under the Stars;
Darkness of Mine; Linoleum; Curiosity; Where it Hurts; Road Salt; Innocence
Wykonawcy: Daniel Gildenlöw - wokal, gitary,
bas, organy, pianino, mandolina, lutnia, bałałajka, perkusja, keyboard; Fredrik
Hermansson - instrumenty klawiszowe; Johan Hallgren - gitary, wokal; Léo
Margarit - perkusja, wokal
Wydawcy: InsideOut Music
Rok wydania: 2010
Daniel Gildenlöw to człowiek
renesansu: śpiewa, gra na wielu instrumentach, komponuje, pisze teksty, zajmuje
się produkcją muzyczną i chyba wszystkim co wiąże się z działalnością jego
zespołu. Do tego: pisze felietony, uczy śpiewu i gry na gitarze, … jest mężem i
ojcem! Ma w zespole trzech kumpli ale nie przeszkadzało mu to nagrać większość
materiału na ostatniej płycie.
Zanim włożymy płytę do
odtwarzacza, możemy przeczytać we wkładce m.in., że ten album (w wolnym
tłumaczeniu) „… nie będzie błagał o zachwyt i nie będzie przepraszał, nie
przeprowadzi cię bezpiecznie przez wzburzone morze …”. Takie ostrzeżenie i wyzwanie równocześnie. Ale
co tam, raz się żyje. W końcu zbawienie musi boleć, nieprawdaż?
Już pierwszy utwór-intro „What She Means to Me” (niestety tylko na
rozszerzonej wersji) zaboli ortodoksów prog-metalu, którzy chcieli widzieć ten
zespół obok innych przedstawicieli gatunku. Potem ortodoksi będą konać w
drgawkach bo metalu nie ma na tej płycie wcale. Jest za to rock
alternatywno-progresywny z wpływami bluesa i jazzu, a także muzyka rodem z
wodewilu, musicalu czy rock opery. Dynamika w tej muzyce jest ogromna. Są wściekłe partie np. w „No Way”, szybkie i pełne gęstych
dzwięków np w „Curiosity”. Podniosłe,
czy wręcz hymniczne jak te w „Sisters”.
Luzackie z cygarem w gębie i przyprawione bluesem „Tell Me You Don't Know”. Kabareciarskie w każdym calu, że aż
tragikomiczne „Sleeping Under the Stars”.
Niepokojące jak schizofrenik w bazie z wyrzutniami rakietowymi „Darkness of Mine”. Pchające w stronę
bardziej konwencjonalnego rocka „Linoleum”
(do czasu oczywiście he he). Brzmiące jak człowiek pogodzony z własnym losem „Road Salt”. Płynące jak łódka na
jeziorze podczas burzy „Innocence”.
Brzmienie instrumentów na tej
płycie jest czasem mniej a czasem bardziej przybrudzone, organiczne i ciepłe. Człowiek
ma nieco irracjonalną radochę, że grają na polskich gitarach. Klawisze brzmią jednym
słowem totalnie! Perkusja brzmi jakby w Soundgarden grał Lenny White. Jest też
kilka nietypowych dla rockowego zespołu instrumentów np. mandolina.
Na płycie „Road Salt One” jest wirtuozeria (szczególnie w kreowaniu atmosfery)
ale nie ma wymiatania. Świetnie wykorzystano wokale Hallgren’a i Margarit’a. Daniel
Gildenlöw śpiewa tak jak robił to już wcześniej tj bardzo ekspresyjnie. No
wczuwa się facet, bez wątpienia. Analizy tekstów się nie podejmuję. Napiszę
jedynie, że taki „Tell Me You Don't Know”
daje do myślenia.
Płyta ta ma jedną wadę a
mianowicie, wiekszość utworów na niej zawartych średnio sprawdzi się na
rockowych koncertach, obok koncertowych hiciorów z wcześniejszych albumów.
Chyba, że panowie zaaranżują je na nowo tak aby poruszały dolne kończyny tak mocno
jak teraz poruszają szarą galaretę pod czaszką.
Na koniec słowo o opakowaniu. Znajdziemy tu artystyczne zdjęcia. Na jednym z nich
wściekłą kobietę ze strzelbą, na ten przykład. Robi wrażenie. To tylko jedna z
warstw tortu, bo oprócz tekstów piosenek są też kapitalne opisy kto na czym
zagrał w danym kawałku, albo takie kwiatki jak ten: „Fredrik … grzecznie lecz
surowo odmówił zaśpiewania” (cytat z opisu do utworu „Darkness of Mine”). Nieśmiały typ tak ma.
Wszystkich którzy mają chęć poszukać, może też nieco się wysilić i znaleźć
chwilę czasu w spokojnym miejscu, aby uważnie przesłuchać ten album, zachęcam
by byli bardziej śmiali niż Fredrik w śpiewaniu i sięgneli po tę płytę.