niedziela, 19 lutego 2012

WOODY ALIEN - Right and Simple



Nazwa zespołu: WOODY ALIEN

Tytuł płyty: Right and Simple

Utwory: Constant; Brain; Kill Enemies; Equation; I’m Into; Pig In a Poke; Idle Mode; Those Days; Easy And Plain; Can’t Get Rid Of It!; Who Wrote; Travel

Wykonawcy: Marcin Piekoszewski – gitara basowa, wokal; Daniel Szwed – instrumenty perkusyjne

Wydawca: Macrogod Rec. / Pagan Pub.

Rok wydania: 2011

Mamy rok 2011. Na planecie Ziemia, w kraju zwanym Rzeczpospolita Polska, gdzie ziemniak to warzywo numer jeden a średnia roczna suma opadów wynosi około 600 mm, nie słychać ostatnio o jakiś rewelacjach typu „kosmiczne kręgi zbożowe”. Pojawia się za to, czwarta już, odsłona drewnianego obcego, czyli czwarta płyta zespołu Woody Alien.

Skład zespołu się nie zmienił. „Right and Simple” nagrywano też w tym samym studiu co poprzednią płytę pt „Microgod”, której recenzję odkopiecie bez szpadla na tym blogu. Tak więc: ludzie ci sami, miejsce to samo a dźwięki choć podobne to jednak nieco inne.

- Jakie?

Właściwe i proste - jak mówi sam tytuł krążka. Tak, tak. Trochę mniej mamy tutaj czadu niczym z koncertu a wiecej przemyślanych pomysłów, klarownie przedstawionych. Względem całego zbioru rockowych podgatunków ta płyta ma wciąż prostą produkcję tzn wokal męski studencki, bas na przesterze, naturalna perkusja plus skromne ozdobniki. Jeśli jednak ktoś myśli, że do tej muzy wystarczą głośniczki w laptopie, to źle myśli. Przydadzą się przyzwoite słuchawki żeby docenić inwencję zespołu i Przemysława Wejmanna, który kręcił gałkami. Na cieniutkim sprzęcie nie usłyszycie np. jak bęben basowy na końcówce kawałka „Who Wrote” osiągnął rozmiary beczkowozu.

Marcin Piekoszewski na basie wciąż serwuje kapitalne riffy, które są podstawą muzyki drewnianego obcego. Wokalnie jest prosto, ale ciekawiej niż na wcześniejszych nagraniach zespołu. Tu i ówdzie wokal przepuszczono przez jakiś efekt. Czasem pojawi się fragment zaśpiewany wieloma głosami. Jest też, co najważniejsze, więcej emocji w głosie. Bębny są coraz bardziej osadzone w ryzach piosenek, ale jest kilka fragmentów w nietypowym metrum i niecodziennych pomysłów. Wszystko też niesie jak trzeba, więc Daniel Szwed może być z siebie zadowolony. Poza tym, pojawiają się dodatkowe instrumenty perkusyjne m.in. chimesy.

Nie ma na tej płycie schematyzmu. Każdy kawałek jest osobnym mikrokosmosem rodem z drewutni. Podczas pierwszego przesłuchania co rusz myślałem sobie „a to sukinsynowie”. W tak minimalistycznym składzie trzeba mieć sporo pomysłów na granie żeby utwory nie nudziły i Woody Alien takie pomysły ma, jak w mordę strzelił.

Trudno wybrać jakiś jeden highlight tego albumu, ale przy super hiper energetycznym kawałku „Easy And Plain” wszystkie stawy moich kończyn odmarzają na dobre. Wyróżniłbym też „Kill Enemies” gdzie wchodzi rytm który mógłby być w piosence Beyonce, ale gdy pojawia się bas, wiadomo już, że Beyonce nie wpadnie zaśpiewać ani potańczyć (pewnie ćwiczy uda na pływalni). „Equation” ma w sobie coś hipnotyzującego. Wystarczyło przesłuchać go trzykrotnie pewnego pochmurnego dnia i miałem wrażenie, że młynek do mielenia pieprzu (taki oldschoolowy, drewniany) chce mi coś powiedzieć. Następny na płycie, „I’m Into” zawiera basowo talerzowy wicher, ale po burzy przychodzi spokój, z którego wyłania się po prostu riff zajebisty. „Pig In a Poke”: jaskiniowy bas na początku gra chorego walczyka, potem brudne riffy którymi rzuca nerwowa rytmika, jakieś świszczące efekty i zdesperowany wokal. Krótki, instrumentalny „Can’t Get Rid Of It!” to przejmująca linia basu, na którą nałożono przesterowaną perkusję, wypuszczającą serie z kałacha. Brzmi to jak ilustracja dźwiękowa do jakiegoś koszmaru wojennego.

Right and Simple” ma kilka edycji. Na mojej półce leży płyta zapakowana w jasne eko-pudełko z wytłoczonymi pierwszymi literami nazwy zespołu i tytułu płyty. Jest też plakat zawierający teksty piosenek i podstawowe info o albumie. Prosta, ale niecodzienna rzecz.

W nawiązaniu do tytułu ostatniego utworu na płycie, można stwierdzić, że Woody Alien zaczyna podróżować. Chłopaki wciąż lecą po orbitach jazz core’a czy innego noise rocka, ale kombinują dodając do basowo perkusyjnej surówki nowe przyprawy. Na szczęście robią to ze smakiem tak, że na koncertach będzie się dało zagrać te utwory prawie bez zmian i sedno sprawy pozostanie nietknięte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz