Nazwa
zespołu: CHARRED WALLS OF THE DAMNED
Tytuł płyty:
Cold Winds on Timeless Days
Utwory: Timeless
Days; Ashes Falling Upon Us; Zerospan; Cold Winds; Lead The Way; Forever
Marching On; Guiding Me; The Beast Outside My Window; On Unclean Ground;
Bloodworm; Admire The Heroes; Avoid The Light
Wykonawcy: Richard
Christy – instrumenty perkusyjne, instrumenty klawiszowe; Jason Suecof – gitary;
Tim "Ripper" Owens – wokal; Steve DiGiorgio – gitara basowa
Wydawca: Metal Blade
Rok wydania: 2011
Zegar (patrz okładka) Charred Walls Of The Damned,
nie tykał obrzydliwie długo od czasu wydania debiutu. Nieco ponad półtorej roku
upłynęło a już mamy do słuchania kolejną płytę Zwęglonych i nie jest to album z
odrzutami z poprzedniej sesji nagraniowej, wersjami alternatywnymi na banjo i
ksylofon etc. czy choćby koncertówka. Całkowicie świeża pieczeń przypalona pt „Cold Winds on Timeless Days”.
Skład kapeli nie uległ zmianie. Team
producencko, miksująco, masterujący także się nie zmienił. Jedynie bębny
nagrano w innym miejscu. To i upływ czasu sprzyjający wykrystalizowaniu się
wizji zespołu, zaowocowało bardzo mocnym i soczystym brzmieniem nowego krążka. Materiał
zawarty na „Cold Winds on Timeless Days”
jest również dłuższy (58 minut z sekundami) a poszczególne kompozycje stały się
bardziej złożone. Słychać, że zespół się rozwija. Piosenki budową przypominają
swojego głównego autora tj Richarda Christy’ego. Nie jest gość suchy jak patyk
ale Pudziana też nie przypomina.
Nie sposób pisać o tej płycie nie
wspominając o poziomie muzyków. Przeczytałem, że Christy nagrywał bębny, na ten
album, tylko dwa dni! Facet urodził się 1 kwietnia, więc nie jestem pewien czy
ktoś nie wpuszcza nas w maliny. Taki miąższ i zajęło mu to jedynie dwa dni?
Czapki z głów. Dodatkowo Rysiek zagrał na klawiszach. Co prawda same dyskretne
tła, jednak odnotować to warto. Jason Suecof też się napracował. Harmonie
gitarowe są rozbudowane, czasem aż do przesady. Solówki zaś skomentuję krótkim
mniam mniam. Do tego dochodzą fajne fragmenty bez przesteru i zagrane na
gitarze akustycznej, które na tej płycie są tym, czym jest syrop klonowy dla
naleśników (kojarzyć się mogą z twórczością Jeffa Watersa z Annihilator).
Głos i artykulacja Tima Owensa stoją
na straży metalowej macierzy. Mikstura wpływów Ronniego Jamesa Dio i Roba
Halforda działa, ale czarcik mi szepcze do ucha, że przydałoby się czasami np.
nieco thrashowego szczekania, bo te przeciągłe sylaby mogą być nużące dla mniej
bohatersko-stalowego słuchacza. Koniec końców, w czwartej minucie utworu „Zerospan” Ripper wchodzi na takie
wysokości, że chyba nagrywał to metodą, znanego z filmu „Psy”, majora Grossa,
tzn z akumulatorem na jajach. Pan DiGiorgio, choć szalenie opanowany, to pięknie
wywija. Słuchać basu tego gościa to czysta przyjemność mimo, że jego brzmienie
jest zimne jakby w nawiązaniu do tytułu płyty.
Moje negatywne spostrzeżenie na
temat „Cold Winds on Timeless Days”
dotyczy budowy niektórych piosenek. Zdarza się, że kolejne części utworów, następują
po sobie, nieco na siłę. Bywa tak np. w piosence „Cold Wind”. Zespół jednak, tuszuje to wirtuozerskimi zagrywkami,
które wabią uszy. Dla odmiany, zabieg połączenia nie przystających do siebie
fragmentów, świetnie zadziałał np. w kawałku „The Beast Outside My Window”. Wyszła niespodzianka niczym z thillera.
Są na „Cold Winds on Timeless Days” utwory, dzięki którym o tej płycie
można myśleć bardzo ciepło. „Zerospan”
został wybrany na zwiastun płyty: są soczyste blasty, hiciowaty i lekko
helloweenowy refren, piękna solówka gitary oraz wyżyny głosowe Rippera
poprzednio wspomniane. „Lead the Way”
to istna torpeda, trochę kojarzy się z Machine Head z ostatnich lat, solówka Suecofa
cacy ponownie. „Forever Marching On”
jest kawałkiem napisanym z myślą o kumplach Christy’ego z Drummers Collective w
NYC. To już wyższa matematyka, ale nie zabrakło fajnego refrenu. Dodatkowo, wokalista
miażdży w tym utworze. „Bloodworm” to
piosenka brzmiąca metalowo, ale tak naprawdę ma rockową duszę i jeszcze ta środkowa
część z klimatycznymi gitarami … bjutiful. W „Avoid the Light” Christy szczególnie ciekawie gra. Przeważnie gęściarnie,
ale czasem uspokaja się a wtedy bas ma fajne zejście. Na solówce gitary Rysiek
sypie przejściami raz po raz, ale tak sprytnie, że nie przeszkadza Jasonowi. Co
klasa to klasa.
Miałem trochę obaw co do „Cold
Winds on Timeless Days”, kiedy dość szybko po debiucie, zaanonsowano tę
płytę. „Co to za tytuł?”, pomyślałem. Pompka taka wielka, że nie wiadomo czy
będzie miała co pompować. Christy i spółka spisali się jednak na medal.
Podobnie jak Travis Smith, odpowiedzialny za arktyczną okładkę. Cieszy fakt, że
ta supergrupa nie padła po pierwszym akcie. Mam też nadzieję, że nie padnie po
tym i po następnym. Niech przedstawienie trwa.
Zajebiaszcza recka xd
OdpowiedzUsuńDzięki. Się zorientowałem po ponad roku, że jest jakiś komentarz :)
Usuń