niedziela, 26 lutego 2012

CHARRED WALLS OF THE DAMNED - Cold Winds on Timeless Days


Nazwa zespołu: CHARRED WALLS OF THE DAMNED

Tytuł płyty: Cold Winds on Timeless Days

Utwory: Timeless Days; Ashes Falling Upon Us; Zerospan; Cold Winds; Lead The Way; Forever Marching On; Guiding Me; The Beast Outside My Window; On Unclean Ground; Bloodworm; Admire The Heroes; Avoid The Light

Wykonawcy: Richard Christy – instrumenty perkusyjne, instrumenty klawiszowe; Jason Suecof – gitary; Tim "Ripper" Owens – wokal; Steve DiGiorgio – gitara basowa

Wydawca: Metal Blade

Rok wydania: 2011

Zegar (patrz okładka) Charred Walls Of The Damned, nie tykał obrzydliwie długo od czasu wydania debiutu. Nieco ponad półtorej roku upłynęło a już mamy do słuchania kolejną płytę Zwęglonych i nie jest to album z odrzutami z poprzedniej sesji nagraniowej, wersjami alternatywnymi na banjo i ksylofon etc. czy choćby koncertówka. Całkowicie świeża pieczeń przypalona pt „Cold Winds on Timeless Days”.

Skład kapeli nie uległ zmianie. Team producencko, miksująco, masterujący także się nie zmienił. Jedynie bębny nagrano w innym miejscu. To i upływ czasu sprzyjający wykrystalizowaniu się wizji zespołu, zaowocowało bardzo mocnym i soczystym brzmieniem nowego krążka. Materiał zawarty na „Cold Winds on Timeless Days” jest również dłuższy (58 minut z sekundami) a poszczególne kompozycje stały się bardziej złożone. Słychać, że zespół się rozwija. Piosenki budową przypominają swojego głównego autora tj Richarda Christy’ego. Nie jest gość suchy jak patyk ale Pudziana też nie przypomina.

Nie sposób pisać o tej płycie nie wspominając o poziomie muzyków. Przeczytałem, że Christy nagrywał bębny, na ten album, tylko dwa dni! Facet urodził się 1 kwietnia, więc nie jestem pewien czy ktoś nie wpuszcza nas w maliny. Taki miąższ i zajęło mu to jedynie dwa dni? Czapki z głów. Dodatkowo Rysiek zagrał na klawiszach. Co prawda same dyskretne tła, jednak odnotować to warto. Jason Suecof też się napracował. Harmonie gitarowe są rozbudowane, czasem aż do przesady. Solówki zaś skomentuję krótkim mniam mniam. Do tego dochodzą fajne fragmenty bez przesteru i zagrane na gitarze akustycznej, które na tej płycie są tym, czym jest syrop klonowy dla naleśników (kojarzyć się mogą z twórczością Jeffa Watersa z Annihilator).

Głos i artykulacja Tima Owensa stoją na straży metalowej macierzy. Mikstura wpływów Ronniego Jamesa Dio i Roba Halforda działa, ale czarcik mi szepcze do ucha, że przydałoby się czasami np. nieco thrashowego szczekania, bo te przeciągłe sylaby mogą być nużące dla mniej bohatersko-stalowego słuchacza. Koniec końców, w czwartej minucie utworu „Zerospan” Ripper wchodzi na takie wysokości, że chyba nagrywał to metodą, znanego z filmu „Psy”, majora Grossa, tzn z akumulatorem na jajach. Pan DiGiorgio, choć szalenie opanowany, to pięknie wywija. Słuchać basu tego gościa to czysta przyjemność mimo, że jego brzmienie jest zimne jakby w nawiązaniu do tytułu płyty.

Moje negatywne spostrzeżenie na temat „Cold Winds on Timeless Days” dotyczy budowy niektórych piosenek. Zdarza się, że kolejne części utworów, następują po sobie, nieco na siłę. Bywa tak np. w piosence „Cold Wind”. Zespół jednak, tuszuje to wirtuozerskimi zagrywkami, które wabią uszy. Dla odmiany, zabieg połączenia nie przystających do siebie fragmentów, świetnie zadziałał np. w kawałku „The Beast Outside My Window”. Wyszła  niespodzianka niczym z thillera.

Są na „Cold Winds on Timeless Days” utwory, dzięki którym o tej płycie można myśleć bardzo ciepło. „Zerospan” został wybrany na zwiastun płyty: są soczyste blasty, hiciowaty i lekko helloweenowy refren, piękna solówka gitary oraz wyżyny głosowe Rippera poprzednio wspomniane. „Lead the Way” to istna torpeda, trochę kojarzy się z Machine Head z ostatnich lat, solówka Suecofa cacy ponownie. „Forever Marching On” jest kawałkiem napisanym z myślą o kumplach Christy’ego z Drummers Collective w NYC. To już wyższa matematyka, ale nie zabrakło fajnego refrenu. Dodatkowo, wokalista miażdży w tym utworze. „Bloodworm” to piosenka brzmiąca metalowo, ale tak naprawdę ma rockową duszę i jeszcze ta środkowa część z klimatycznymi gitarami … bjutiful. W „Avoid the Light” Christy szczególnie ciekawie gra. Przeważnie gęściarnie, ale czasem uspokaja się a wtedy bas ma fajne zejście. Na solówce gitary Rysiek sypie przejściami raz po raz, ale tak sprytnie, że nie przeszkadza Jasonowi. Co klasa to klasa.

Miałem trochę obaw co do „Cold Winds on Timeless Days”, kiedy dość szybko po debiucie, zaanonsowano tę płytę. „Co to za tytuł?”, pomyślałem. Pompka taka wielka, że nie wiadomo czy będzie miała co pompować. Christy i spółka spisali się jednak na medal. Podobnie jak Travis Smith, odpowiedzialny za arktyczną okładkę. Cieszy fakt, że ta supergrupa nie padła po pierwszym akcie. Mam też nadzieję, że nie padnie po tym i po następnym. Niech przedstawienie trwa.

2 komentarze: