sobota, 11 lutego 2012

BIFFY CLYRO - Revolutions: Live at Wembley



Nazwa zespołu: BIFFY CLYRO

Tytuł płyty: Revolutions: Live at Wembley


Utwory: The Captain; Booooom, Blast & Ruin; 57; Bubbles; Born On A Horse; God and Satan; Whorses; All the Way Down: Prologue / Chapter 1; That Golden Rule; Living Is A Problem Because Everything Dies; Shock Shock; Folding Stars; Diary Of Always; Machines; Who's Got A Match; Saturday Superhouse; Many Of Horror; Glitter and Trauma; Mountains  

Wykonawcy: Simon Neil – wokal, gitara; Ben Johnston – perkusja, wokal; James Johnston – gitara basowa, wokal; Mike Vennart - gitara

Wydawca: 14th Floor

Rok wydania: 2011

Kilkanaście lat temu, paru nastolatków rzępoliło sobie w garażu gdzieś na terenie szkockiego Ayrshire. I pstryk, mamy końcówkę roku 2010, trójka wychowanych na Nirvanie desperados nagrywa koncert na Wembley Arena podczas swojej trasy po UK. Ich ostatni studyjny album „Only Revolutions” pokrył się platyną na wyspach, pojawiła się więc pokusa żeby ten sukces nieco pociągnąć.

Ukazały się różne wersje tej koncertówki. Ja kupiłem standardową, na którą składają się CD i DVD. Lista utworów, na tych krążkach, jest ta sama z tym, że na DVD uwzględniono intro. Koncert na DVD jest poza tym przeplatany kilkoma przerywnikami zawierającymi ujęcia z trasy koncertowej. Jako bonus dołączono materiał z festiwalu T in the Park; kilka piosenek i opowieści muzyków.

Płyta „Revolutions: Live at Wembley” została nagrana na trasie promującej „Only Revolutions”, więc album ten jest bardzo mocno obecny w set liście. Około połowa całej koncertówki to piosenki właśnie z piątej płyty studyjnej Biffy Clyro. Utwory z przełomowej dla zespołu płyty „Puzzle” (2007 r.) stanowią około ćwierć koncertu. Wcześniejsze albumy mają już bardzo skromną reprezentację: jeden kawałek z debiutu zatytułowanego „Blackened Sky” (2002 r.), dwa numery z następnej płyty „The Vertigo of Bliss” (2003 r.) i jedna piosenka z trzeciego albumu „Infinity Land” (2004 r.). Zespół ewidentnie więc postawił na tą część repertuaru, która w ostatnich latach, odniosła sukces komercyjny. Wcale się nie dziwię, że kują żelazo póki gorące.

Mimo, że z biegiem lat, coraz mniej w muzyce Biffy Clyro, jest tej swoistej grunge’owej desperacji to czad pozostał i ostało się nieco rytmicznych smaczków, dzięki którym grupa wyróżnia się na tle np. dość podobnie grających Foo Fighters. Świadczy o tym choćby kawałek „That Golden Rule” z ostatniej płyty. Tutaj można zadać pytanie: czy wersje koncertowe dostały pazura, czy bardziej kopią cztery litery? Ogólnie rzecz biorąc tak, ale tylko trochę. Już w wersjach studyjnych utwory Biffy Clyro zawierały sporo gitarowego hałasu. Tutaj ten hałas został nieco uwypuklony, także dzięki pomocy dodatkowego gitarzysty Mike’a Vennarta, który pozostaje w cieniu tria, pamiętając o swojej roli sidemana.  Ogólnie wersje koncertowe bardzo mało się różnią od studyjnych. Wyjątkami są „Folding Stars” i „Machines”, które na koncercie wykonuje sam wokalista Simon Neil akompaniując sobie na gitarze akustycznej. Także w piosence „Shock, shock” zaszły zmiany, ale już nie tak duże: dodano balladowy wstęp i trochę gitarowego brudu na samej końcówce.

Utwory gdzie w wersjach studyjnych słychać było smyki i/lub dęciaki zostały tych ozdób pozbawione, ale nie straciły przez to charakteru. Np. „Living Is A Problem Because Everything Dies”, choć brzmieniowo na żywo jest surowszy, to pozostaje świetnym utworem. Większość piosenek została jednak odegrana jak na płytach. Tempa praktycznie takie same, żadnych improwizacji czy dodatkowych refrenów, solówek itp. Słychać, że zespół, będąc na fali, nie chce niczego spieprzyć. To asekuranctwo to największa wada tego wydawnictwa. Na plus muszę dodać, że chłopaki grają bardzo pewnie. Minimalne pomyłki, jak się już pojawiają, to nie wiem czy nie są umyślnie popełnione. Np. „Who's Got A Match?” ma lekką zmyłkę w tekście drugiej zwrotki, ale może Simon zrobił to dla jaj? Przynajmniej wyszło to zabawnie.

Koncert ma bardzo fajny przebieg. Zaczyna się idealnym na wejście hiciorem „The Captain”. Potem przyspieszenie w „Booooom, Blast & Ruin” . Następne utwory, choć zróżnicowane to najczęściej ze sporą dawką energii, aż do piosenki „Folding Stars”, która otwiera spokojną część koncertu. Refleksyjny nastrój ma swoją kulminację w utworze „Machines”, którego zapis na DVD, każda fanka Biffy Clyro musi zobaczyć przed śmiercią! Przebudzenie następuje wraz z luzackim „Who's Got A Match?”. Znowu rockowy piec się nagrzewa i grzeje już do końca. Koncert kończy się niezaprzeczalnym hiciorem „Mountains”.

Pochwalić należy Chrisa Lord-Alge’a, który świetnie zmiksował ten album. Dobrze uchwycono publiczność będącą na tym koncercie. Także DVD przyjemnie się ogląda, mimo iż jak na mój gust, zbyt wiele jest ujęć w slow motion, przez co czasami bardziej przypomina to zbiór koncertowych teledysków niż koncert jako taki. Ale dziewczyny na widowni piszczą, więc fajnie jest a ja sobie podziwiam dziarę na lewym ramieniu Jamesa Johnstona. Czekam jednak, na taką koncertówkę Biffy Clyro, na której usłyszę zespół bawiący się swoimi utworami. Piosenki mają świetne, sceniczny image też fajny, grać potrafią. Niech wrzucą teraz trochę wiecej luzu to będzie zajebiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz