Nazwa
zespołu: BIFFY CLYRO
Tytuł płyty: Revolutions: Live at Wembley
Utwory: The Captain; Booooom,
Blast & Ruin; 57; Bubbles; Born On A Horse; God and Satan; Whorses; All the Way Down: Prologue / Chapter 1; That Golden Rule; Living Is A Problem Because Everything Dies;
Shock Shock; Folding Stars; Diary Of Always; Machines; Who's Got A Match; Saturday
Superhouse; Many Of Horror; Glitter and Trauma; Mountains
Wykonawcy: Simon
Neil – wokal, gitara; Ben Johnston – perkusja, wokal; James Johnston – gitara
basowa, wokal; Mike Vennart - gitara
Wydawca: 14th Floor
Rok wydania: 2011
Kilkanaście lat temu, paru
nastolatków rzępoliło sobie w garażu gdzieś na terenie szkockiego Ayrshire. I
pstryk, mamy końcówkę roku 2010, trójka wychowanych na Nirvanie desperados
nagrywa koncert na Wembley Arena podczas swojej trasy po UK. Ich ostatni studyjny
album „Only Revolutions” pokrył się
platyną na wyspach, pojawiła się więc pokusa żeby ten sukces nieco pociągnąć.
Ukazały się różne wersje tej
koncertówki. Ja kupiłem standardową, na którą składają się CD i DVD. Lista
utworów, na tych krążkach, jest ta sama z tym, że na DVD uwzględniono intro.
Koncert na DVD jest poza tym przeplatany kilkoma przerywnikami zawierającymi
ujęcia z trasy koncertowej. Jako bonus dołączono materiał z festiwalu T in the Park;
kilka piosenek i opowieści muzyków.
Płyta „Revolutions: Live at Wembley” została nagrana na trasie promującej „Only Revolutions”, więc album ten jest
bardzo mocno obecny w set liście. Około połowa całej koncertówki to piosenki właśnie
z piątej płyty studyjnej Biffy Clyro. Utwory z przełomowej dla zespołu płyty „Puzzle” (2007 r.) stanowią około ćwierć
koncertu. Wcześniejsze albumy mają już bardzo skromną reprezentację: jeden
kawałek z debiutu zatytułowanego „Blackened
Sky” (2002 r.), dwa numery z następnej płyty „The Vertigo of Bliss” (2003 r.) i jedna piosenka z trzeciego albumu
„Infinity Land” (2004 r.). Zespół
ewidentnie więc postawił na tą część repertuaru, która w ostatnich latach, odniosła
sukces komercyjny. Wcale się nie dziwię, że kują żelazo póki gorące.
Mimo, że z biegiem lat, coraz
mniej w muzyce Biffy Clyro, jest tej swoistej grunge’owej desperacji to czad pozostał
i ostało się nieco rytmicznych smaczków, dzięki którym grupa wyróżnia się na
tle np. dość podobnie grających Foo Fighters. Świadczy o tym choćby kawałek „That Golden
Rule” z ostatniej płyty. Tutaj można zadać pytanie: czy wersje
koncertowe dostały pazura, czy bardziej kopią cztery litery? Ogólnie rzecz
biorąc tak, ale tylko trochę. Już w wersjach studyjnych utwory Biffy Clyro zawierały
sporo gitarowego hałasu. Tutaj ten hałas został nieco uwypuklony, także dzięki
pomocy dodatkowego gitarzysty Mike’a Vennarta, który pozostaje w cieniu tria,
pamiętając o swojej roli sidemana. Ogólnie wersje koncertowe bardzo mało się
różnią od studyjnych. Wyjątkami są „Folding Stars”
i „Machines”,
które na koncercie wykonuje sam wokalista Simon Neil akompaniując sobie na
gitarze akustycznej. Także w piosence „Shock,
shock” zaszły zmiany, ale już nie tak duże: dodano balladowy wstęp i trochę
gitarowego brudu na samej końcówce.
Utwory gdzie w wersjach
studyjnych słychać było smyki i/lub dęciaki zostały tych ozdób pozbawione, ale
nie straciły przez to charakteru. Np. „Living
Is A Problem Because Everything Dies”, choć brzmieniowo na żywo jest
surowszy, to pozostaje świetnym utworem. Większość piosenek została jednak
odegrana jak na płytach. Tempa praktycznie takie same, żadnych improwizacji czy
dodatkowych refrenów, solówek itp. Słychać, że zespół, będąc na fali, nie chce
niczego spieprzyć. To asekuranctwo to największa wada tego wydawnictwa. Na plus
muszę dodać, że chłopaki grają bardzo pewnie. Minimalne pomyłki, jak się już
pojawiają, to nie wiem czy nie są umyślnie popełnione. Np. „Who's Got A Match?” ma lekką zmyłkę w
tekście drugiej zwrotki, ale może Simon zrobił to dla jaj? Przynajmniej wyszło
to zabawnie.
Koncert ma bardzo fajny przebieg.
Zaczyna się idealnym na wejście hiciorem „The
Captain”. Potem przyspieszenie w „Booooom, Blast & Ruin” . Następne utwory,
choć zróżnicowane to najczęściej ze sporą dawką energii, aż do piosenki „Folding Stars”,
która otwiera spokojną część koncertu. Refleksyjny nastrój ma swoją kulminację
w utworze „Machines”, którego zapis
na DVD, każda fanka Biffy Clyro musi zobaczyć przed śmiercią! Przebudzenie
następuje wraz z luzackim „Who's Got A Match?”. Znowu rockowy piec się
nagrzewa i grzeje już do końca. Koncert kończy się niezaprzeczalnym hiciorem „Mountains”.
Pochwalić należy Chrisa
Lord-Alge’a, który świetnie zmiksował ten album. Dobrze uchwycono publiczność
będącą na tym koncercie. Także DVD przyjemnie się ogląda, mimo iż jak na mój
gust, zbyt wiele jest ujęć w slow motion, przez co czasami bardziej przypomina
to zbiór koncertowych teledysków niż koncert jako taki. Ale dziewczyny na
widowni piszczą, więc fajnie jest a ja sobie podziwiam dziarę na lewym ramieniu
Jamesa Johnstona. Czekam jednak, na taką koncertówkę Biffy Clyro, na której
usłyszę zespół bawiący się swoimi utworami. Piosenki mają świetne, sceniczny
image też fajny, grać potrafią. Niech wrzucą teraz trochę wiecej luzu to będzie
zajebiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz