środa, 22 lutego 2012

MOTÖRHEAD - Motörizer



Nazwa zespołu: MOTÖRHEAD

Tytuł płyty: Motörizer

Utwory: Runaround Man; Teach You How To Sing The Blues; When The Eagle Screams; Rock Out; One Short Life; Buried Alive; English Rose; Back On The Chain; Heroes; Time Is Right; The Thousand Names Of God

Wykonawcy: Lemmy Kilmister – gitara basowa, wokal; Mikkey Dee – perkusja; Philip Campbell  – gitary

Wydawca: Steamhammer

Rok wydania: 2008


Motörhead to zespół cieszący się powszechnym szacunkiem, można by rzec, ikona ciężkiego grania. W 2008 roku wydał swój dwudziesty album studyjny. Tak  jak można było przewidzieć, rewolucja w muzyce grupy nie nastąpiła.

Na albumie „Motörizer” panuje niezwykła równowaga, oczywiście głos Lemmy’ego jest rozpoznawalny na kilometr, ale instrumentalnie nikt tam się szczególnie, na pierwszy plan  nie przebija. Początek kawałka „Rock Out” to wizytówka brzmienia Motörhead Anno Domini 2008. Jeśli ktoś ma ochotę rozebrać sobie te brzmienie na części, to ten fragment idealnie się do tego nadaje. Lemmy na basie od lat ma wypracowany swój styl. Często przejmuje rolę gitary rytmicznej, co jest zrozumiałe w tak skromnym, trzyosobowym składzie. W „When The Eagle Screams” gra króciutkie solo przed solem gitary, ale nie wycina jakieiś łamigłówki, bardziej jakby jamował. Campbell nawet gdy gra solo, to bardziej hałasuje niż próbuje zafundować nam opad szczęki. Mimo to przyjemnie słucha się jego gry solowej, np. w „Buried Alive”. Warto też zwrócić uwagę jak kapitalnie buduje napięcie prostym sprzężeniem w „Back On The Chain”. Mikkey Dee gra proste rytmy, ale w tej prostocie jest wirtuozem. To co wymyślił w „Heroes”, to potwierdzenie jego geniuszu. Wróćmy do Lemmy’ego na chwilę. Barwa wokalu jak zawsze zakopcona i przepłukana jakimiś procentami. Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak pomysłowo zastosowano wiele głosów pod koniec „Heroes”. Niecodzienny zabieg w muzyce rockowej w ogóle.

 Na „Motörizer” dominują szybkie, energetyczne kawałki i może kiedyś policjanci będą odbierać prawo jazdy za słuchanie tej płyty podczas kierowania pojazdem. Przy takim kawałku jak „Rock Out” każde drzewo jawi się jako potencjalny ostatni przystanek. Brak jest ballad, które całkiem fajnie wychodzą temu zespołowi. Na szczęście nie odczuwa się boleśnie tego braku, bo rozpędzony czołg choć miażdży, to robi to ciekawie. Pełno na tej płycie aranżacyjnych smaczków potwierdzających klasę muzyków i ich zgranie. Weźmy taki „English Rose”, wszystko tam chodzi jak w najlepszym silniku. Kawałek ten jest najbardziej radosny i luzacki na całej płycie. Całkiem inny klimat ma „Buried Alive”, który kipi agresją. Najbardziej podniosły jest „Heroes” a „One Short Life” przyjemnie buja w nieparzystym rytmie. „Back On The Chain” podskakuje jak na sprężynach. „The Thousand Names Of God” zawartymi w nim akcentami wyprowadza mocne ciosy prosto w twarz. Kapitalny numer i wysokokaloryczne zakończenie płyty. Jak na ironię „Runaround Man”, który otwiera album, jest najmniej ciekawy, no ale kopie niemiłosiernie. Zmienna atmosfera na „Motörizer” sprawia, że można słuchać tego albumu kilka razy pod rząd. I co znamienne, Motörhead cały czas jest sobą. Raz bardziej poważny, potem wpieniony a innym razem bezczelnie uśmiechnięty, ale zawsze ten sam zespół. Nie jest tak, że ten numer przypomina tą kapelę a w innym kawałku nasówa się skojarzenie z innym zespołem. To po prostu Motörhead.

Okładka jest kapitalna. Bardzo fajny pomysł. Na tarczy jest obowiązkowy Snaggletooth i herby Anglii (Lemmy jest Anglikiem), Walii (Campbell to Walijczyk) oraz Szwecji (Mikkey Dee to Szwed choć z rodziny greckich emigrantów). Wewnątrz książeczki znajdziemy rysunek Lemmy’ego z jego własnym komentarzem - historyjką, teksty piosenek oraz zdjęcie zespołu w miłym towarzystwie. O ile jednak członków zespołu jest trzech to babeczki są tylko dwie. Jest to niewybaczalny błąd. Gdzie jest skośnooka lala?

„Motörizer” to niewiarygodnie dobry album. Słychać na nim świetnie zgrany zespół, który bawi się swoim graniem nie popadając w efekciarstwo. Praktycznie każda piosenka z tej płyty sprawdzi się na koncercie. Inna zaleta jest taka, że tego albumu można słuchać wszędzie i przy różnych okazjach. Nie ważne czy jedziesz traktorem, tynkujesz ściany, leżysz plackiem na plaży czy podziwiasz pająki w piwnicy swoich dziadków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz