Nazwa zespołu: OCEAN
Tytuł płyty: Wojna
świń
Utwory: Wojna świń; Betonowy mamut; Nienażarty; Kto szybciej
pod piach;
Gnije; W piekle nie będę sam; Nie nakarmisz mnie; Skład
niewygodnych spraw; Oktanowy książe; Którędy do ciebie iść; Flota duchów;
Skończyłem się
Wykonawcy: Maciek Wasio – wokal, gitara; Michał Grymuza –
gitara; Piotr „Quentin” Wojtanowski – gitara basowa; Bolek Wilczek - perkusja
Wydawca: Ocean Management
Rok wydania: 2011
Nie moczyłem nóg (może bardziej uszu)
w tym Oceanie na jego poprzednich płytach. Usłyszałem jednak w radiu „W piekle nie będę sam”, przeczytałem też,
że mamy wreszcie w Polsce band na miarę Therapy? i nie pozostało nic innego jak
zaspokoić ciekawość zaopatrując się w album „Wojna świń”.
Na tej płycie Ocean wcale nie
przypomina podwodnych obrazków, które można obejrzeć np. w filmach o atolach i
rafach koralowych. Ta muzyka schodzi głębiej. To już prawie równina abisalna. Na
tej głębokości ciśnienie jest już zbyt duże żeby nurkować bez specjalnego
sprzętu. Jest okrutnie ciemno. Glony już tu nie sięgają. Wokół pływają jakieś
dziwaczne ryby. Same drapieżniki i padlinożercy.
- Dobra dobra, do rzeczy monsieur
Cousteau.
Ok. specjalny sprzęt do
nurkowania to specjalny nastrój, który przyda się do słuchania tej płyty. Jeśli
mielibyście słuchać „Wojny świń” po
udanym dniu, kiedy wszystko wam się udawało i chcecie się zrelaksować lub
zabawić, to odradzam. Nie ma sensu sobie psuć humoru. Ten album sprawdzi się bardziej,
gdy ktoś podłoży wam świnię a na dodatek w domu nie ma komu się pożalić i
trzeba samemu przełknąć gorzką pigułę. Na tej płycie jest też ciemno a flora i
fauna są ubogie, czyli brzmienie jest surowe i mocno zabrudzone. Gitary rzężą
boleśnie, bas to w zasadzie basior a bębny są mułem z dna morskiego pokryte. Na
wokal czasami nałożone są różne efekty i wówczas śpiew dociera do nas zza
szybki w batyskafie. Budowa utworów jest dość prosta. Nie ma również żadnych
złotych rybek w postaci iskrzących technicznie solówek gitarowych, wstawek na
nietypowych instrumentach, damskich rozmarzonych wokali etc.
Porażająca jest konsekwencja i
zwartość tego albumu. Skoro jesteśmy już w tych morskich otchłaniach to nie
wyskakujemy nagle na plażę żeby pląsać w rytmie reggae albo pobujać się jazzowo
w hamaku. Nie ma tu utworów, które naruszają ten abisalny nastrój. Piosenki
jednak nie są wewnętrznie jednorodne. Praktycznie w każdym utworze są bardzo
wyraźne zmiany napięcia i złamania rytmu. Tak więc nie jest to takie
zawieszenie w morskiej toni. Trochę rzuca naszym batyskafem.
Wszystkie piosenki są zaśpiewane
po polsku. Liryki są naszpikowane metaforami, można je różnie zinterpretować, ogólnie
jednak sporo jest goryczy i złości. Muszę wspomnieć o tym jak genialnie w
niektórych momentach słowa zawarte w tekstach zgadzają się z muzyką. Mam na
myśli takie momenty jak ten w piosence „Skład
niewygodnych spraw” gdzie następuje dźwiękowa eksplozja po tym jak
wokalista wyśpiewuje słowa „… ta
łatwopalna treść, co głodna iskry eksplodować chce, już nadszedł jej czas …”.
Innym przykładem jest kawałek „Oktanowy
książę” gdzie po słowach „… znowu
tracimy przyczepność” powtarza się partia gitary, która jest właśnie taka
jakby przyklejona.
Na wstępie wspominałem, że
spotkałem się już z porównaniem muzyki na tym albumie do tego, co nagrywają
Irlandczycy z Therapy?. Potwierdzam, nie ma w tym ściemy. To podobnej maści rock
alternatywny z wpływami szeroko pojętego metalu. Maciek Wasio wokalnie
przypomina czasem Andy’ego Cairnsa z tym, że ma nieco jaśniejszą barwę głosu.
Również gra Bolka Wilczka, który nie ogranicza się do najbardziej oczywistych i
typowych rozwiązań, może kojarzyć się z tym, co jest na płytach Therapy?. Tu i
ówdzie nasuwają się skojarzenia z innymi wykonawcami. Niektóre fragmenty
kojarzą mi się z Kornem (np. część numeru „Gnije”),
„Oktanowy książę” ma w sobie coś z
klimatu Queens of the Stone Age a część piosenki „Nie nakarmisz mnie” przypomina nieco styl Pearl Jam.
Należy wspomnieć o tym, że płyta
została nagrana w zasadzie na żywo. Ponoć miały miejsce jedynie jakieś
minimalne korekty w przypadku gitary Maćka Wasio. W nagrywaniu wokali pomagał
m.in. bardzo ceniony producent Marcin Bors i faktycznie jest sporo
intrygujących pomysłów. Mix i mastering wykonano w U.S.A. (m.in. Vance Powell,
który pracował np. z The Raconteurs). Jest też smutna wiadomość. Po nagraniu
tej płyty z zespołu odszedł Michał Grymuza. Szkoda, bo druga gitara gra na tym
albumie ciekawie a przy tym nie nachalnie. Grymuza jest też głównym autorem
muzyki w niektórych kawałkach, np. w singlowym „W piekle nie będę sam”. Warto też zaznaczyć, że płytę zespół wydał
sam.
„Wojna świń” to udany, ale grząski album. Nie na każdą okazję i nie
dla każdego. Muzyka na tej płycie jest surowa, dzika, mocna i dość prosta, ale
także przemyślana. Wie czego chce i wyszarpie to od słuchacza prędzej czy
później. Ocean gra jak garażowy band, ale ze świecą szukać po garażach zespołów
na takim poziomie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz