piątek, 17 lutego 2012

MACHINE HEAD - Unto The Locust



Nazwa zespołu: MACHINE HEAD

Tytuł płyty: Unto The Locust

Utwory: I am hell; Be still and know; Locust; This is the end; Darkness within; Pearls before the swine; Who we are; The sentinel; Witch hunt; Darkness within (acoustic)

Wykonawcy: Robb Flynn – wokal, gitary; Dave McClain – perkusja; Adam Deuce – gitara basowa, wokal; Phil Demmel – gitara, wokal

Wydawca: Roadrunner Records

Rok wydania: 2011

Chyba goście z Machine Head są kolejnymi, którzy uwierzyli, że w 2012 roku będzie finalne boom. Jeśli nie wycisneli z siebie ostatnich soków, aby godnie pożegnać ten najlepszy ze światów, a po prostu nagrali kolejny album, to ktoś powinien dowiedzieć się co jedzą, co piją, o której idą spać itd. a potem założyć coś na wzór szkółek piłkarskich Barcelony. Niech się zerówka uczy jak grać metal. Po świetnej „The Blackening” mieli prawo zachlać się na śmierć, ale nic z tego. Powrócili i zmiażdżyli.

Jak oni to zrobili? Ano wzieli trochę od thrashowej Metallicy, trochę od Iron Maiden, Judas Priest i innych klasyków, dorzucili trochę death metalowych patentów, nieco groove’u z hard core albo szwedzkiego grania i posklejali tak, że szyja boli. Machine Head na tej płycie nie wymyślili nic nowego, ale tak upichcili tą muzykę, że można się tylko zachwycać. Robb Flynn nawet kiedy wrzeszczy to robi to melodyjnie i można śpiewać razem z nim. Gitary oprócz mocarnych riffów tną te podręcznikowe pasaże a do tego jeszcze piękne solówki. W „This is the end” solówka jest taka, że można się poryczeć ze szczęścia. Akustyczne gitary dodają tej brutalnej machinie elegancji. Linie basu zostały zaaplikowane przez doktora od niskich częstotliwości. Nie mniej niż należy, nie więcej niż potrzeba. Bębny to samo, wcale nie są super oryginalne, ale brzmią totalnie i rozkazują. Oj będą zakwasy będą. Niektóre kawałki zostały też wzbogacone o dźwięki kwartetu smyczkowego Rouge (Flynn wspomina w filmie na dołączonym DVD, że dziewczyny nagrywały wcześniej dla Green Day).

Nie będę opisywał wszystkich utworów bo nie skończyłbym do jutra rana. Tyle się w nich dzieje i taki impuls dają, że ile razy mam się zabrać do notatek to czerep sam zaczyna machać. Nie tylko budowa poszczególnych piosenek ale również całej płyty jest ciekawa i zabójczo skuteczna. Zaczyna się niespodzianką. Flynnowski chórek śpiewa smutno jak by miał oddać żal po katastrofie jaką jest nalot szarańczy. Potem miazga, która trwa cztery pierwsze utwory i kończy się genialnym „This is the end”, następnie łapiemy oddech w „Darkness within”, na nowo rozpędzamy się w „Pearls before the swine” i kończymy hymnem „Who we are” gdzie śpiewają dzieci Robba Flynna, Phila Demmela i realizatora dźwięku Juana Ortegi. Do wersji rozszerzonej dodano trzy bonusowe kawałki i DVD z filmem o powstawaniu płyty. Bonusami są: świetny cover „The Sentinel” z repertuaru Judas Priest, trochę mniej kopiący, ale też zacny, cover „Witch hunt” z repertuaru Rush oraz akustyczna wersja „Darkness within”. W tym ostatnim utworze (zarówno w wersji akustycznej jak i pełnej) padają kluczowe słowa

„We build cathedrals to our pain
Establish monuments to attain
Freedom from all of the scars and the sins
Lest we drown in the darkness within”

Okładka jak na mój gust średnio udana, choć na pewno wyróżniająca się. Bardzo fajnie wyszedł natomiast logotyp zespołu wewnątrz, gdzie znajdziemy też zdjęcia członków zespołu, trochę entomologicznych ilustracji, teksty piosenek, podziękowania i szczegółowe informacje o tym co, kto i kiedy.  

„Unto The Locust” to płyta rewelacyjna i stwierdzam to nie jako fan Machine Head. Nie mam wobec tej kapeli sentymentu zakorzenionego w czasach pryszczy na gębie. Flynnowska joł joł maniera z filmu o Roadrunner United: The All-Stars Sessions, nawet mnie lekko drażniła, ale po takich płytach jak „The Blackening” czy najnowsza szarańcza, nawróciłem się. Jeśli potrzebujecie koniecznie konfrontacji to postawcie sobie „Unto The Locust” obok „Master Of Puppets” i zacznijcie się spierać co jest lepsze, bo ja sam nie wiem.

1 komentarz:

  1. Nie ma nic lepszego jak solo w Be Still And Know albo niesamowity groove w I Am Hell...Całość płyty jest bardzo dobra na niezłym poziomie.Niestety ja dalej jestem zdania, że najlepszym albumem jest Through the Ashes of Empires.Świetna recenzja!
    Pozdrawiam i zapraszam do mojego bloga:
    http://bez-odwrotu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń