Nazwa
zespołu: MACHINE HEAD
Tytuł płyty:
Unto The Locust
Utwory: I
am hell; Be still and know; Locust; This is the end; Darkness within; Pearls
before the swine; Who we are; The sentinel; Witch hunt; Darkness within
(acoustic)
Wykonawcy: Robb
Flynn – wokal, gitary; Dave McClain – perkusja; Adam Deuce – gitara basowa,
wokal; Phil Demmel – gitara, wokal
Wydawca: Roadrunner Records
Rok wydania: 2011
Chyba goście z Machine Head są
kolejnymi, którzy uwierzyli, że w 2012 roku będzie finalne boom. Jeśli nie
wycisneli z siebie ostatnich soków, aby godnie pożegnać ten najlepszy ze
światów, a po prostu nagrali kolejny album, to ktoś powinien dowiedzieć się co
jedzą, co piją, o której idą spać itd. a potem założyć coś na wzór szkółek
piłkarskich Barcelony. Niech się zerówka uczy jak grać metal. Po świetnej „The Blackening” mieli prawo zachlać się
na śmierć, ale nic z tego. Powrócili i zmiażdżyli.
Jak oni to zrobili? Ano wzieli
trochę od thrashowej Metallicy, trochę od Iron Maiden, Judas Priest i innych
klasyków, dorzucili trochę death metalowych patentów, nieco groove’u z hard
core albo szwedzkiego grania i posklejali tak, że szyja boli. Machine Head na
tej płycie nie wymyślili nic nowego, ale tak upichcili tą muzykę, że można się
tylko zachwycać. Robb Flynn nawet kiedy wrzeszczy to robi to melodyjnie i można
śpiewać razem z nim. Gitary oprócz mocarnych riffów tną te podręcznikowe pasaże
a do tego jeszcze piękne solówki. W „This
is the end” solówka jest taka, że można się poryczeć ze szczęścia. Akustyczne
gitary dodają tej brutalnej machinie elegancji. Linie basu zostały zaaplikowane
przez doktora od niskich częstotliwości. Nie mniej niż należy, nie więcej niż
potrzeba. Bębny to samo, wcale nie są super oryginalne, ale brzmią totalnie i
rozkazują. Oj będą zakwasy będą. Niektóre kawałki zostały też wzbogacone o
dźwięki kwartetu smyczkowego Rouge (Flynn wspomina w filmie na dołączonym DVD,
że dziewczyny nagrywały wcześniej dla Green Day).
Nie będę opisywał wszystkich
utworów bo nie skończyłbym do jutra rana. Tyle się w nich dzieje i taki impuls
dają, że ile razy mam się zabrać do notatek to czerep sam zaczyna machać. Nie
tylko budowa poszczególnych piosenek ale również całej płyty jest ciekawa i
zabójczo skuteczna. Zaczyna się niespodzianką. Flynnowski chórek śpiewa smutno
jak by miał oddać żal po katastrofie jaką jest nalot szarańczy. Potem miazga,
która trwa cztery pierwsze utwory i kończy się genialnym „This is the end”, następnie łapiemy oddech w „Darkness within”, na nowo rozpędzamy się w „Pearls before the swine” i kończymy hymnem „Who we are” gdzie śpiewają dzieci Robba Flynna, Phila Demmela i
realizatora dźwięku Juana Ortegi. Do wersji rozszerzonej dodano trzy bonusowe
kawałki i DVD z filmem o powstawaniu płyty. Bonusami są: świetny cover „The Sentinel” z repertuaru Judas
Priest, trochę mniej kopiący, ale też zacny, cover „Witch hunt” z repertuaru Rush oraz akustyczna wersja „Darkness within”. W tym ostatnim
utworze (zarówno w wersji akustycznej jak i pełnej) padają kluczowe słowa
„We build cathedrals
to our pain
Establish monuments to
attain
Freedom from all of
the scars and the sins
Lest we drown in the
darkness within”
Okładka jak na mój gust średnio
udana, choć na pewno wyróżniająca się. Bardzo fajnie wyszedł natomiast logotyp zespołu
wewnątrz, gdzie znajdziemy też zdjęcia członków zespołu, trochę
entomologicznych ilustracji, teksty piosenek, podziękowania i szczegółowe
informacje o tym co, kto i kiedy.
„Unto The Locust” to płyta rewelacyjna i stwierdzam to nie jako fan
Machine Head. Nie mam wobec tej kapeli sentymentu zakorzenionego w czasach
pryszczy na gębie. Flynnowska joł joł maniera z filmu o Roadrunner United: The All-Stars Sessions, nawet mnie lekko drażniła, ale po takich płytach jak
„The Blackening” czy najnowsza
szarańcza, nawróciłem się. Jeśli potrzebujecie koniecznie konfrontacji to postawcie
sobie „Unto The Locust” obok „Master Of Puppets” i zacznijcie się
spierać co jest lepsze, bo ja sam nie wiem.
Nie ma nic lepszego jak solo w Be Still And Know albo niesamowity groove w I Am Hell...Całość płyty jest bardzo dobra na niezłym poziomie.Niestety ja dalej jestem zdania, że najlepszym albumem jest Through the Ashes of Empires.Świetna recenzja!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mojego bloga:
http://bez-odwrotu.blogspot.com/