Nazwa
zespołu: CHARRED WALLS OF THE DAMNED
Tytuł płyty:
Charred Walls Of The Damned
Utwory: Ghost
Town; From The Abyss; Creating Our Machine; Blood on Wood; In A World So Cruel;
Manifestations; Voices Within The Walls; The Darkest Eyes; Fear In The Sky
Wykonawcy: Richard
Christy – instrumenty
perkusyjne; Jason Suecof – gitara; Tim "Ripper" Owens – wokal; Steve
DiGiorgio – gitara basowa
Wydawcy: Metal Blade
Rok wydania: 2010
Charred Walls Of The Damned to tak zwana supergrupa.
Nie jarają mnie specjalnie tego rodzaju zespoły, ale na ten zwróciłem
uwagę głównie ze względu na Richarda Christy, który grał w nieśmiertelnej (w
uszach i pamięci fanów) grupie Death. Zastąpił tam Gene Hoglana i naprawdę
podołał. Za samo to, zasługuje na order. Reszta składu to też nie jakieś
kartofle (bez urazy ziomale z Pyrlandii). Steve DiGiorgio: mistrz basowej
plątaniny, którego też nominowałbym do orderu za garnie w Death. Tim
"Ripper" Owens: gość, który próbował zastąpić Roba Halforda w Judas
Priest, a ostatnio śpiewał w zespole Yngwie Malmsteen’a. Jason Suecof: znany mi
głównie z roli producenta.
Spodziewałem się totalnie
połamanej rytmicznie muzyki z riffami, które nie mogą się skończyć. Takiej
muzycznej szpanerki na wysokim poziomie. Pomyliłem się. Owszem panowie
zamiatają, że mucha nie siada, ale wszystko jest podporządkowane piosenkom. Po
prostu. Muzyka na tym albumie to taki nowoczesny amerykański metal, w którym
można wyczuć trochę klasycznego heavy metalu, nieco thrashu, sporo prog-metalu
i szczyptę przypraw z innych mało nasłonecznionych muzycznych stoków (Christy
okazał się smakoszem szampana, więc pozwalam sobie na takie pitolenie). Poziom
wykonawczy wyższy niż Góry Skaliste. Poziom emocji też wysoki, ale to już „jedynie”
Appalachy.
Największym zaskoczeniem dla mnie
okazał się Jason Suecof. Nie podejrzewałem go o takie umiejętności gry na
gitarze. Wiertarkowe riffy można pewnie na kompie wyprostować, ale tu chyba
obyło się bez tego. Gdyby napisano, że niektóre solówki nagrał gościnnie John
Petrucci, to bym łyknął takie wieści. Tim "Ripper" Owens śpiewa w
charakterystyczny dla siebie sposób. Nie ma eksperymentów z growlem, czy innymi
mniej melodyjnymi technikami zdzierania gardła. Linie wokalne są bardzo
melodyjne, często zaraźliwe i uświadamiające, że na takie góry to, ani krtań
ani przepona zwykłego śmiertelnika nie wystarczają. Sekcja rytmiczna nosi już
ordery w klapach i po tej płycie nikt ich nie zdejmie.
Co na tym albumie mogłoby być
fajniejsze? Brzmienie. Jest trochę za bardzo „na połysk”. Brakuje mu
drapieżności, szczególnie w przypadku bębnów. Kompozycyjnie piosenki czasami są
zbyt zwarte. Nie ma w nich elementu takiego zaskoczenia, że człowiek spadłby z
fotela.
Okładka w stylu zdołowanego
gimnazjalisty (bez urazy gimnazjaliści, zwłaszcza z Pyrlandii). Kontrastują z
nią zamieszczone wewnątrz jajcarskie zdjęcia gdzie oprócz muzyków możemy
podziwiać m.in. kaczkę, która zowie się Craig: żywą maskotkę Charred Walls Of
The Damned. Do płyty dołączono także dodatkowy krążek dvd z filmem
dokumentującym powstanie albumu i wyjaśniającym genezę tego projektu
muzycznego. W filmie tym, także występuje kaczka Craig, tak więc naprawdę warto
obejrzeć to cacko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz